wtorek, 10 lutego 2009

Krym 2008

Ubecki kajecik cz. I 1 września 2008
podróży czas zacząć. Ja, Małgorzata i Angelika vel Malina wyruszyłyśmy z naszej wspaniałej chatki na Grottgera 16/3c. poczłąpałyśmy się na PKP i zapewne przy pomocy Zeusa udało nam się wbić do pociągu, co więcej zająć miejsca siedzące. Spać się nie dało, gdyż dosiedli się do nas studenci z Politechniki Poznańskiej. Rano kulturalnie odbyłyśmy toaletę i skonsumowałyśmy pucha śniadanko.W Przemyślu tez poszło całkiem gładko, kupiłysmy bilety do Lwowa (20zł/1). Ukraiński pan kierowca wcisnął nas z bagażami na sam koniec autobusu wśród uwalniajacego się z licznych toreb fetoru jedzenia różnej maści ( od kiszonej kapusty po kurczaka z rożna). W try miga dojechaliśmy do przejścia granicznego w Medyce. Procedura rzecz jasna nakazywała zebrania naszych paszportów, które w zadziwiająco szybkim czasie zostały nam zwrócone. Na naszą trójkę dostałyśmy jedną deklarację celną. Teraz siedzimy w rozpadającym się autokarze, prażymy się na słońcu i czekamy co dalej nam Zeus ześle.
Paulinka

A ja z Maliną jemy ciasteczka złotokłose. A i mam widok na kiełbasę.
Goha

A mi się celnik Pan podoba:) Ale nie ten na nasz autobus plujący .
Malin

Spostrzerzenia na dziś.
  • wszystcy jak jeden mąż i jedna zona posiadają złote zęby
  • klima w autobusie buczy i udaje, że działa ( podkreślam==> udaje) + autobus się rozpada i sabotuje naszą wycieczkę, gorącem nas próbuje zmożyć!
  • kobiety ni z dupy ni z oka wpuchają jakieś paczki i torby pod nasze " kulaski"
  • póki co najbardziej marudzi Małgorzata
  • wszyscy mówią tylko po ukraińsku i ni chu chu nie można skminić o co im biega
Małe sprostowanie ( do całości, czyli Lwów/ Symferopol)
Kobiety śpią, więc Я- Malin mam okazję dopisać parę słów, ponieważ gdyż nie wszytsko zostało w powyższym opisie ujęte ( w kolejnym również). Otóż najgorzej póki co ma Paulinka, gdyż jako jedyna z naszej elitarnej grupy dostąpiła już zaszczytu przebywania na wschodniej ziemi. Jest zatem wysyłana przez nas prosto w paszczę lwa: np. każemy jej rozmawiać z cycatymi blondynkami, które nie wiedzą co to jest i gdzie się znajduje lotnisko.
pociąg znów stoi w jakiejś ciężkiej dupie, nie wiadomo w jakim celu. Panowie obok obalają wódeczkę i ogórasy, ale chyba ni myślą, żeby się ze mną podzielić .
Pokonaliśmy już Dniestr jak się zdaje- to ewidentnie nie jest Wisła ( prawda Gosiu? :) ). Pierwszy widok wart zapamiętania. Dworzec we Lwowie też wypas, ale nie będziemy się nim podniecać.
Malin




Ubecki kajecik cz. II 1-2 września

Po przejściu granicznym jechałyśmy jeszcze ponad godzinę do Lwowa, tzn. do ronda przed Lwowem, gdzie nasz autobus nas porzucił, zmierzając dalej do Iwano-Frankowska. Wysiadając miałysmy niezły ubaw z naszej, jak się szybko okazało, nędznej sytuacji. Problemem dla nas było samo przejscie przez rzekę płynących samochodów, gdzie nie było oczywiscie przejścia dla pieszych. Jednak większy problem stanowiło dostanie się do Lwowa ( juz nam było wszystko jedno czy dworzec czy lotnisko), a jeszcze gorzej dla nas bo nie miałysmy hrywien. tutaj wielkim sprytem popisała się Malina, która po długim czekaniuna przystojnego i wyglądającego z ryjca na życzliwego obslugiwacza stacji paliw, podeszłą do okienka i uzyskała informacje nam niezbędne do dalszej drogii. Jechałyśmy marszrutką nr 187 ( na ten srodek transportu należy machnąć ręką, aby się zatrzymał). Z wielkim kaleczeniem języka rosyjskiego sypnęłam kierowcy 7zł za przejazd na 3 osoby. Nie miałyśy pojęcia jak dojechać na dworzec. Dwa razy pytałam Ukraińca siedzącego "daleko jeszcze?" [Так]; "gdzie mamy wysiąść?" [В коньце] Super, duzo mi to mówiło, ale nasze wesołe usposobienie i bląd włosy Gosi przekonały pewnego młodzieńca, żeby udzielić nam pomocy. Powiedział gdzie mamy wysiąść i zaprowadził na dworzec. Tam już bez trudu znalazłyśmy pociąg do Symferopola, kantor i kasę biletową, gdzie kupiłysmy bilety. W tym miejscu pragnę obalić wszelkie pogłoski, co do niemożnosci kupienia bilety na ten sam dzień ( nam się udało 20 minut przed odjazdem) i co do ogromności dworca i braku oznaczeń. Otóż dworzec jest zajebisty, czysty i świetnie oznaczonym nie ma bata, żeby się zgubić. Tym sposobem trafiłyśmy do pociągu, w którym spędzimy ok 25 h, ale nas to nie przeraża, bo przy najmniej mamy gdzie spać.
Pasażerowie w pociągu dziwnie na nas patrzyli , ale musiałyśmy wygladać nieco nietypowo, z wielce zdezorientowanymi minami. jednak polubili nas wszystcy :P Pomogli nam rozłożyć łóżka. Malina nawet dostąpiła zaszczytu i została przykryta kocykiem, gdy ten się delikatnie zsunął. Także obalamy wszelkie mity co do ukraińskich pociagów, że brudno, że niemiło, niefajnie.
Paulinka

Spostrzerzenia na dzień dzisiejszy:
  • tutaj naprawdę wszyscy mają złote zęby
  • pociąg zatrzymuje się w samym centrum niczego i nikt nie wie po jaki ch**
  • w nocy, w tajemniczy sposób zniknęły wagony 1-3 (aaa!!!)
  • nie obowiązują przepisy ruchu drogowego ( przynajmniej w okolicy dworca)
  • nie ma przejść dla pieszych
  • Araby mają laptopy
  • W toalecie ( przynajmniej w jednej) jest truskawkowy odświeżacz powietrza oraz mydło
  • wszyscy mają wypasione telefony, a nasz pan koło 50-tki, to i nawet dzwonek Bennego Bennasi :)
  • panowie od kołderki i techno-dzwonków kupili nam lody!
  • pociąg się strasznie kolybie




Ubecki kajecik cz. III 2-3 wrześnień

Otóż dotarłyśmy do Symferopola w okolicach godziny 21.00. Należy wspomnieć, iż nasi towarzysze uraczyli nas wczęniej pysznym owocem, niewiadomego zresztą pochodzenia. Ukraińska gościnność nie jest zatem piękną legendą, to najlprawdziwsza prawda.
Więc dworzec, piękny, czysty, tętniący zyciem. McDonald.... :)
Miałyśmy już przed oczyma wizję nocy spędzonej w terenie lub też w rzeczonym Macu, atak pragnełyśmy łazienki. Szczęscie całe napatoczył się pan z korzystną ofertą. Z nikąd nadbiegło 4 Polaków, przyłączając się do nas ochoczo :)
Nockę spędziłyśmy więc w uroczej chatce, gdzieś poza cywilizacj, za to z łazienką. Próbowałyśmy lokalnych trunków procentowych, konwersując wesoło do godzin północnych z towarzyszami niedolii. Ja ( Mailin) znalazłam nawet męża. Zmierzając z bananen ba ryju w stronę dworca spotkałyśmy koleżanki wschodoznawcze ( z naszego wspólnego kierunku Stosunki międzynarodowe specjalność Wschodoznawstwo). Jesteśmy wszędzie i opanujemy świat ! :) Niah niah. Pożegnałyśmy się kulturalnie z ekipą Pomorsko-Warszaesko-różną i wio, pędzimy pociagiem do Bakczysaraju. Wrażenia niezłe, widoki niezwykłe.
Malin

Spostrzerzenia:
  • pojęcia "blisko" i "gorąca woda" są rzeczywiście względne
  • złotówki można wymienić tylko w banku
  • chwalcie i doceniajcie łazienki wasze
  • ze skrajności w skrajność. Samochodów ci tutaj dostatek. Dzielą się na grupy dwie: 1) merce, jaguary, audice itp 2) łady, graty, samochodopodobne twory
  • a skoro jestem przy motoryzacji: pełen samochodowy lans tj. przyciemniane szyby + oryginalne, wyszukane kołpaki ( a to wszystko w ładzie ;))
  • Ni chu chu Ukraińcy to lansery przez duże L. Oryginalny ciuch + złoty ząb+ niezła komóra= mega szpan
  • kwas chlebowy jest zajebisty i już
  • ładne panie tu mają
" Im bardziej słona woda tym się mniej utopisz "
złota myśl Gosi na dziś




Ubecki kajecik cz. IV 3 września

Wysziadłyśmy z pociagu Symferopol- Bakczysaraj za lanserskim Ukraińcem, który ubrał się jakby były przymrozki z minus 10, Gosię jego czarne przyodzienie bolało, kiedy za oknem słońce przypiekało. Posiedziałyśmy chwilkę na dworcu w celu przysłowiowej obczajki co i jak. Niestety pani w okienku rozwiała wszelkie nasze złudne nadzieje na dostanie się z Bakczysaraju do Ałuszty. Możemy wrócić elektriczką do Symferopola, albo co wymyśliłam ja, sprytna Paulina, pojechać do Jałty autobusem. Zaraz po wyjściu z dworca przyczaiła nas kobieta z kwartiry( 35 hrywien/ os + darmowy przejazd marszrutką). Kobieta bardzo miła, spory dom, ale prysznic i wychodek w ogrodzie, tez pieknym zresztą. Jak to mówią: dzieci hardcoru walczą do oporu. Poczęstowała nas pycha kompocikiem i śliweczkami. Poszłyśmy, ku zdziwieniu miejscowych, do Pałacu Chanów, Monastyru Uspieńskiego i na Czufut- Kale, z buta. Po drodze zabłądziłysmy ze 100 razy, drugie tyle musiałyśmy pytać o drogę, czym osobiście zajęła się Gosia wyuczonym pięknie zdaniem " Извините как дойти в Ханьский дворец". Początkowo szłyśmy dziarskim krokiem, zatrzymując się co po chwilę na robienie zdjęć ślicznym widoczkom. Później nasz krok już nie był dziarski, ale podjarka pozostała ciągle taka sama, a nawet rzec można, że na skalnym mieście wzrosła. Szczególnie Gosia okazywała ogromną ruchliwość. Generalnie duma nas rozpiera, że jestesmy tak zajebiste, że przyjechałyśmy w takie cudowne miejsce. Oprócz wrazeń estetycznych mamy też dużo zdjęć.
Paulinka


Spostrzerzenia:
  • panie в магазинах są niemiłe
  • w nocy jest ciemno jak w dupalu u murzyna, są latarnie ale nie świecą



Ubecki kajecik cz V 4 września PORANEK

Dzień dobry dzieci. Dzisiejszy poranek był cudowny acz chłodny. O godz. 6.30 budzik Paulinki chciał nas wygonić z łóżek. Nie udało mu się. Z kolei budzik Angeliki infromował nas co 10 min, ze czas wstać ( uparcie przez godzinę). Koło 8.00 wyspane i radosne ochoczo doprowadziłysmy się do porządku i przystąpiłysmy do czynności śniadaniowych. Następnie dopełniłyśmy toalety i spakowałyśmy się. Pożegnałysmy się z Babuszką, właściwie to Paulinka przeprosiła, że wczoraj z nimi nie pobiesiadowałyśmy, ale byłyśmy zmęczone. Doszłyśmy sobie z plecakami do dworca głównego. I ku naszemu wkur***** obciąg* nam spieprzył bo przyszłyśmy o 4 min za późno. Klops. Dziewczyny w składzie Paulinka i Malinka poszły po zakupy w postaci lodów i wody.
A ja w tym czasie pakowałam podpaski do butów. Teraz siedzimy sobie i zbijamy bąki w oczekiwaniu na obciąg. I przyjechał. Podróż umijali nam przechodni grajkowie. Jeden z nich, pan od gitary, prócz niej miał cały osprzęt pt. piecyk + mikrofon, drugi miał skrzypki. Tak pięknie panowie przygrywali i śpiewali, że serce me wielce się wzruszyło, a łoko tuż za nim uroniło łzę niejedną. Paulinki organy zrobiły to samo. I był też taki pan co miał na sobie 20 kg przecudacznych gadżetów i reklamował je z wielkim entuzjazmem wypisanym na twarzy ( takim samym jak wstaję o 4.00 rano do pracy). Dojechałyśmy.
Goha
*obciąg= pociąg




Ubecki kajecik cz. VI 4 września
Szybko, szybciutko odnalazłyśmy najbardziej zachodni akcent na Ukrainie, czyli McDonald's, gdzie udałyśmy się w celu konsumpcji i wydalania. Ale najlepsze dopiero miało nastąpić, podróż trolejbusem pomidorowym w kierunku Ałuszty. A w podróży tej działo się oj działo. Trolejbus psuł się cała drogę ze 3 razy( mnie osobiście na miejscu pana kierowcy by strzelało). W tymże samym środku transportu spotkałyśmy mnóstwo osobliwych postaci, m.in. nietypową parę gejów ( nietypową nie dlatego, ze byli gejami tylko dlatego, że jeden z nich, który przypadł mi do gustu, miał aparat na zębach, zupełnie tak jak nasza Paulinka, nieprawdaż?). Co jak co, ale widoki podczas podróży były co najmniej imponujące. Dojechałyśmy do pętli, nocleg u miłej rozgadanej pani nas znalazł. A teraz najlepsze- mamy ciepłą wodę joł. Wyprysznicowałyśmy się i pobiegłysmy nad morze. Eeee tam morze jak morze. Zartowałam. Morze jest zajebiste, cieplutka woda, piękny jej kolor, plaża nieco marna, ale coż z tego jak można się przespacerować deptakiem pełnym ludzi, muzyki, zapaszków i pamiątek. Po powrocie do domu poznałysmy naszych nowych kolegów, którzy też za odpowiednią sumę pieniędzy trafili pod skrzydła naszej kobietki. Jeszcze nie wiemy jak mają na imię, ale to nic, są nieco starzy i zajęci. Teraz siedzimy: Paulinka robi to, co lubi najbardziej- planuje (1000 pomysłów na sekundę, ale wszystkie wspaniałe :]), Malinka medytuje, a ja piszę. Idziemy zaraz spać. Dobranoc dzieci.
Goha

Ubecki kajecik cz. VII 5 września
ble, ble, ble... Otóż, dzisiejszego ranka szybka zupka z paczki i wio w miasto, Na ryneczku wszamałyśmy лаваш ( gruziński chlebek) i orzechy w soku z granata. Przeprawiłyśmy się do Jałty w trolejbusie, nażarłyśmy się w tamtejszej stołówce. Bez szału. Później Ałupka i medytacje miejskiego listonosza w Pałacu Woroncowa, którego zarządca ma poprzestawiane w dupie i dwie kasy sobie wymyślił. Znalazłyśmy wymarzony prom, wypłynęłysmy nim w około 2-godzinny rejs do Gurzuf.
Malin

Ubecki kajecic VIII 6 września
Ja, Paulinka, poranek miałam nieprzyjemny za sprawą wczorajszych suszonych kalmarów i piwa. Ze szczegółami opisywać nie będe, mogę powiedziec tylko, że strasznie było. Gosia naćpała mnie czymś na uspokojenie żołądka i dalej to już nic nie pamiętam.
Paulinka
Doszłysmy do wniosku, że przyczyną kryzysu zdrowotnego były kalmary suszone od kolegi Konrada i Jerzego. Otóż zebrawszy się w sobie wyruszyłysmy do Sudaku (ok 2.5h autobusem). Spotkałysmy grupę Polaków, buddystów z Poznania. W Sudaku odebrali nas ziomkowie z Ałuszty, zatargali do pensjonatu i okazało się, że... buddysci już tam byli! Sudak ogólnie uroczy, plaża kamieniasta- żwirek. Spaliłyśmy sobie tyłki na plaży-> czarne murzyny, a i woda czysta, ciepła i słona jak cholera. Gosia pływała niczym delfin, my z Paulinką natomiast robiłysmy dobre wrażenie:) Twierdzę zdobyłysmy, a i owszem, ale już podniety jak w Czufut- Kale nie było. Plaża uderzyła do głowy. Zasadniczo umknęło mi sporo kwestii z ostatnich dni, więc opiszę tylko to co w mojej małej główce zostało.
Otóż jedną z osób, która z pewnością zostanie na dłużej w naszej pamięci jest kolega straganiarz. Twierdzi, że imię jego- Cowboy Marlboro i uważał się za pożeracza sercniewieścich z daleka przybywających. Starał się nas wyrwać na owoc granata, który według niego był " żeńską radością", czy też dobrze trzymajacym się tamponem:) Wcisnął nam za to wino- samoróbę, co to bardziej sok winogronowy przypominało.
Warto wspomnieć również o kolegach za Ałuszty ( Konradzie i Jurku). K- przyrodnik, J- ornitolog z zamiłowania. Dwa dziwne typy, wg nas kryptozboczeńcy udający, że są na wyprawie naukowej. Mili, aczkolwiek podejrzani, dziecka bym z nimi nie zostawiła.
Państwo buddyści plus niepewny chrześcijanin... Na ich temat niewiele mam do powiedzenia, poza tym, że Aga i Szymon okazali sie parą bardzo sympatyczną i pomocną ( starali się znaleźć nam nocleg we Lwowie).

Teraz czas na niezapomniane przeżycia:)

Wybrałysmy się zatem na disco poznawszy dwóch chłopaków z Krakowa, bodajże. Kroki swe skierowaliśmy do Clubu Asia. Dziewczęta techno nie lubią, więc dlatego właśnie prosto do miejsca z tego typu muzyka sie udałyśmy;) Koledzy okazali się maksymalnie drętwymi miłośnikami Oaz. Zostali zatem przez Małgorzatę odprawieni do domu. Mnie i Paulinkę podniecał niezmiernie DJ Faja, postanowiłyśmy zatem czas jakiś podziwiać jego wdzięki ;) Czar prysł, gdy okazało się, że jest juz jakoby zajęty. Ech... Niech to, stwierdziłyśmy, że wyrwiemy coś/ kogoś innego. Nie trzeba było długo czekać. Szybko zaczęła się wokół nas kręcić grupka Rosjan. Oczywiście strasznie chcieli nas upić i wykorzystać, ale nie z nami te numery:) Jeden z nich okazał się totalnym kretynem, wyrywającym dziewczyny na samochód... kolegi. Posiadał jednak znajomych, którzy całkiem do rzeczy byli. Powoziłyśmy sie po Sudaku i okolicach Mazdą Trójką. Zostałyśmy odprowadzone oczywiście pod sam dom, co okazało się być złym pomysłem. Koledzy nasi próbowali w środku nocy wywabić nas z pensjonatu trąbieniem i różnego rodzaju hałasami, nie dałyśmy się złamać!
Malin


2 komentarze:

  1. jak już mi przejdzie lenistwo wstrętne, postaram się dopisać koniec tej fascynującej opowieści i dodać kilka wątków tutaj pominiętych :) Póki co, zatwierdzam :)
    Mallin

    OdpowiedzUsuń
  2. całkiem dobry pomysł;) na razie tylko fragmenty podczytuję, ale w wolnej chwili zabiorę się za całość)

    OdpowiedzUsuń