piątek, 13 lutego 2009

Moskwa'07

Co ja tutaj robie?

Jestem na Międzynarodowym Letnim Kursie Językiem Rosyjskiego w Moskwie. Spokojnie to tylko brzmi tak poważnie. W rzeczywistości Państwowy Insytut Języka Rosyjskiego im Puszkina nie wymaga od studenta obecności na zajęciach, a dyplom ukończenia kursu wystawią. Ja mimo wszystko na zajęcia skrupulatnie uczęszczałam. I nie dlatego, że prowadził je bosko uroczy lektor imieniem Matwiej, a po to, że już płace to wymagam i nauczyć się czegoś chcę. Zajęcia zresztą były bardzo interesujące. W gwoli ścisłości odbywały się one trzy razy w tygodniu, od poniedziałku do piątku z wyjątkiem środy kiedy to insytut organizował dla nas wycieczki. Także czas na zwiedzanie Moskwy był w sobotę, niedzielę oraz popołudniami po zajęciach. A, że Mokwa mała w swoich rozmiarach nie jest to często nasze wyprawy do centrum kończyły dość szybko, czego wynikiem była prosta ludzka słabość- zmęczenie. Coby się troszkę usprawiedliwić, mięczekiem nie jestem, to droga taka długa była. Do najbliższej stacji metra miałyśmy 20 min na piechotę i to na przełaj w krzaczory, czyli przez blokowisko.



Pociąg 29.07.2007

Pociąg relacji Warszawa Centralnaà Moskwa odjedzie z peronu… i odjechał, a my już jesteśmy w trasie. Będziemy jechać przez Białoruś. Ale zanim gdziekolwiek dojedziemy musimy przejść przez ruskiego cerbera . Mam na myśli panie konduktorki rosyjskiej narodowości. Pomyślcie jaki to był szok słysząc po raz pierwszy język rosyjski, wydobywający się z innych narządów głosowych niż mojej lektorki. Jak zapisałam w magicznym kajeciku z podróży „ … przywitały nas prawdziwe, z krwi i kości Rosjanki , pierwsze BOOM … mówią do ciebie tylko po rosyjsku, polskiego ni w ząb”. Heh no musiałam być przejęta , przeżywam jak mrówka okres i to „BOOM ” heh, sama z siebie się śmieję, ale przecież to był początek mojej wielkiej przygody ze Wschodem. Panie okazały się bardzo w porząsiu. Jeszcze większych wrażeń dostarczyło nam przejście graniczne, najpierw w Terespolu z kontrola paszportową, a później w Brześciu, gdzie odbył się słynny rytuał podnoszenia pociągu na 2 metry do góry i zmiana podwozia, aby dostosować je do innej szerokości torów na wschodniej ziemi. No powiem, że fajnie było, nawet udało mi się zrobić unikatowe zdjęcie, kiedy nasze koła odjeżdżają. Generalnie robić tego, drogie dzieci, nie wolno, ponieważ jak tylko groźni panowie z obsługi zobaczą flesze aparatów, to w najlepszym wypadku pogrożą palcem, a nie chcę wiedzieć, co zrobią w najgorszym. Kolejną atrakcją pociągową jest to, że tzw. Babuszki wskakują na postojach do pociągów i pragną cię, za drobną opłatą, obdarować najróżniejszymi rzeczami mającymi przydać się w podróży, od jedzenia zaczynając na alkoholu kończąc. Ahh przedsiębiorczy ci ludzie.




Перекросток


To było nasze życie, nasze utrzymanie i przetrwanie. No może troszkę przesadziłam, to tylko sklep, w którym robiłyśmy zakupy pierwszej ( i drugiej, trzeciej, itd.) potrzeby. Dla obcokrajowca słabo znającego język tubylców, zbawieniem jest sklep samoobsługowy. Działa to bardzo prosto. Wchodzisz. Oglądasz produkt, sprawdzasz cenę . Podoba się – bierzesz, nie podoba się- odkładasz. Nikt cię nie pogania. Podchodzisz do kasy. Nie musisz nawet nic mówić, bo Rosjanie ichniejsze спасибо ( dziękuję) nie używają zbyt często, tłumacząc, że jak już to magiczne słowo wypowiadają to z głębi serca, a po co nieznanej ekspedientce okazywać tyle uczuć. Zatem przy kasie cudzoziemiec nie musi chwalić się swoim obcym akcentem, podaje pieniądze, zabiera resztę, paragon i zakupy. Jak chce to pożegna się i pójdzie. Tyle kontaktu.

Druga rzecz związana z tym sklepem i z całą Moskwą ,jak mniemam, to znaczna liczba imigrantów, najczęściej pochodzących z Kaukazu. Ci, moim skromnym zdaniem, mają najgorzej, ponieważ idzie poznać od razu, że nie jest Rosjaninem. No bo jak do Moskwy wpada Polak, albo inna słowiańska piękność, to dopóki się nie odezwie, nikt nie podejrzewa, że obcy. I dlatego mają najgorzej, ze wszechobecna milicja , czatująca na potencjalne ofiary korupcji, takich właśnie wyłapuje z ulicy i legitymuje. A jak nie masz paszportu, karty migracyjnej albo miejsca zameldowania, to wierzcie mi nie jest dobrze oj nie jest. Oprócz tego, że są często obiektem pracy milicji to jeszcze zajmują najniższy szczebel drabiny społecznej . Wykonują niefajną pracę, za niewielkie pieniądze , której nie podjąłby się żaden Rusek. Ludzie odnoszą się do nich z pogardą. Dla porównania tak jak my do Cyganów, z tą różnicą, że oni pracują uczciwie.


Plac Czerwony

Było to miejsce odwiedzane przez nas wiele razy. Kiedy padało i kiedy świeciło słońce. Z czasem nawet miałyśmy już wyrobiony skrót.O tym, że robi wrażenie to chyba nie trzeba mówić. Wciąż obecną historię odczuwa się nie tylko dzięki temu, że jest tam Muzeum Historyczne, zabytkowe mury i wieże Kremla, Mauzoleum Lenina czy Chram. Myślę, że to kostka brukowa jest przesiąknęta historia tego placu. W powietrzu czuje się krew z upadających głów, odciętych gilotyną pracującą z rozkazu Katarzyny II . Każdy przemarsz defilady. Każdy krok przodownika pracy. Cały duch Mateczki Rosji zgromadził się w tym jednym punkcie.





коломеньское 1.08.2007

Nasz wspaniały instytut zorganizował nam wypad za miasto. Pojechaliśmy do kompleksu posiadłości carewiczów. Generalnie jest to ogromny park, z kilkoma cerkwiami, z soborem oraz częścią mieszkalną. Powiem tyle, że wypas tam mieli. A miejsce to jest świetne. Jest znakomity strategicznie punkt. Oddalony od Moskwy, ale z widokiem tarasowym na centrum miasta i na Kreml. Także jak car czuł się zagrożony, że ktoś będzie chciał zrobić mu coś niedobrego, to sobie jechał i się chował właśnie tam, albo jak mu się nie chciało pracować na Kremlu to też sobie tam jechał, co by sobie poodpoczywać. I tak wszystko widział z tarasu wiec to przecież prawie jakby był w mieście ;)




Metro 5.08.2007


Ten cud techniki jest ekstra. Metro moskiewskie ma 10 ( już może 11) linii. Jedna linia „ okrężna ” łączy wszystkie linie. Słynie głównie ze swoich wspaniałych stacji. Rzeczywiście architektonicznie są piękne. Oprócz tego jest ono rozbudowane na całe długości i szerokości miasta, dlatego jest głównym środkiem transportu. Jeździ w godzinach szczytu co minutę. Jest bardzo szybkie. Nawet do tego stopnia, że jak ma zamiar odjechać ze stacji to sobie po prostu zatrzaskuje drzwi i odjeżdża. Ale martwić się nie ma co, za chwilkę przyjedzie następne, uważać tylko trzeba żeby połowa ciebie nie została w wagonie. No i tłum. Obłęd istny. Ludzi bardzo dużo, wszyscy się spieszą niemiłosiernie jakby wciąż żywność była w sklepach na kartki i chcieliby się szybko ustawić w kolejkę. Dlatego na schodach elektrycznych można spotkać się z pewnego rodzaju wyprzedzaniem jak podczas wyścigu Formuły 1. Najczęściej, jeżeli nie ma akurat zbyt dużej liczby ludzi, to wszyscy stają po jednej stronie schodów, tak aby zostawić druga stronę wolna, udostępniając tym samym swobodny sprint tym, którzy tego sobie życzą.

Któregoś dnia zrobiłyśmy sobie edukacyjną wycieczkę po wszystkich stacjach okrężnej linii, wysiadając na każdej stacji. Proszę się nie śmiać, chciałyśmy sobie pozwiedzać metro, no bo bardzo ładne jest;) zresztą nie tylko my na taki genialny pomysł wpadłyśmy. Naszymi śladami podążała wycieczka starych Hiszpanów





Piotr I Wielki 10.08.2007

Po zajęciach poszłyśmy sobie na przechadzkę. Nie chciałyśmy się zbytnio zmęczyć dlatego miałyśmy jeden cel, taki maleńki, a mianowicie pomnik Piotra I. w tym celu udałyśmy się nad rzekę Moskwę. Pomnik no fajny fajny tylko, że akurat z ten perspektywy widziałyśmy go od przysłowiowego tylca. Hmmm no trudno fajnie, że w ogóle coś zobaczyłyśmy bo pomnik godny jest zobaczenie. Taki monumentalny, wrażenie robi. Rzeka Moskwa w tym fragmencie też ekstra. Idąc sobie tak idąc wzdłuż brzegi napotkałyśmy niejaką Alonkę. Była to mała dziewczynka. Z dużymi czarnymi oczkami, jak węgiel. Usteczka miała czerwone, a rumiane policzki dodawały jej jeszcze więcej uroku. Brązowe, proste włosy wychodziły jej w nieładzie z chusty przewiązanej przez głowę. Od razu zwróciłyśmy uwagę na rodzaj chusty, była jakby zaprzeszła, rodem z innej epoki. Przypominała mi te chusty, które nosiły nasze babki, ale te z Kresów, zza Buga . Dziewczynka zaprowadziła nas tam skąd pochodzi. I tak doszłyśmy do fabryki czekolady, która Alonką się zowie.




Kolejka do Lenina jak za mięsem w PRL-u 11.08 2007


Wiadomo, że Lenin jaki był taki był ale byle kim to on nie jest. Dlatego pełne poświęcenie się należy. Wstałyśmy wcześnie rano, oj wcześnie. Godzinę przed otwarciem bramek do kolejki, już się w niej usadowiłyśmy. Było zimno, było głodno, było śpiąco, ale w końcu znalazłyśmy się za kolejką, już tylko metry dzieliły nas od niego. Wchodzimy a tam ciemno jak wiadomo gdzie . Oprócz egipskich ciemności przywitali nas panowie w mundurach z kałaszami. Można sobie wyobrazić, że do milusich to oni się nie wliczali. Za to byli nad wyraz poważni. Troszkę im się nie dziwie, ale ze oni tak sługo wytrzymują, to ja nie wiem jak. No ale dobra idę sobie idę, chociaż nic nie widzę i tylko czekam aż się potknę o coś . Weszłam. Patrzę, idąc cały czas oczywiście, bo ci panowie mający nas na muszce, ponaglają nas jakby chcieli nas zagonić do pociągu relacji Mauzoleum Lenina à Kamczatka. Co zobaczyłam. Ano, wyglądał jak Lenin, no jak w mordę strzelił to on, ale dlaczego on pękał. Zawiało mi jakąś propagandową ściemą, w kajeciku z podróży zanotowała moje obawy co do jego nierealności. Sama nie wiem, prawdziwego czy nie, wodza widziałam? Widziałam!

Przy okazji jak już jesteśmy tak blisko historii to poszłyśmy do Muzeum Historycznego. Jak to muzeum jest duże, znajdują się w nim eksponaty, liczne, nie zawsze interesujące. Do miłośników wszelkich kilkunastogodzinnych przechadzek po muzeach wszelkiej maści, to ja nie jestem, ale na tyle na ile mnie pamięć nie zawodzi, to to muzeum jest świetne. Szczególnie sala z historią radziecką.




Cmentarz przy Monastyrze Nowodziewiczym 12.08.2007

Już drugi raz próbujemy się tam dostać. A wejść musimy. Monastyr jak monastyr sobie myślę, jadąc metrem. Zapewne fajny. Podobał mi się z tego względu, ze było to moje pierwsze spotkanie z budowlą prawosławną. Po raz pierwszy weszłam do cerkwi. Oczywiście przestrzegając wszystkich rygorystycznych zasad. Jako, że szanuję tradycję to założyłam długą spódnicę, bluzkę z zakrytymi ramionami i chustę na głowę. Tak tradycyjnie powinno się wchodzić do każdej cerkwi. Z żalem muszę stwierdzić, ze nie wszyscy tego przestrzegają i bycie turystą tutaj nie powinno być motywem do wyjątku.

Następnym punktem dzisiejszej wycieczki jest znany na całym świecie Uniwersytet w Moskwie ( МГУ) przypomina mi troszkę amerykańskie szkoły pełne zieleni, ale generalnie jest boski. I to nic, że jest wierną kopia naszego Pałacu Kultury w Warszawie :P

Naprzeciwko uniwersytetu jest tzw. Worobliowe wzgórze, z widokiem na Łużniki, czyli stadion olimpijki, gdzie znajduje się siedziba mojego ulubionego klubu Spartaka Moskwy. I ja tam byłam!






Парк победы ( Park zwycięstwa) 13.08.2007

Przyznam się bez bicie, że jest to jedno z moich ulubionych miejsc, jak nie ulubione, w Moskwie. Lubię je za dnia, a nocą jeszcze bardziej. Jest olbrzymi. Po prostu wielki i śliczny. Nocą fontanny podświetlane są na czerwono, co daje jedyny w swoim rodzaju efekt, płynącej bez przerwy, krwi . Aż brak mi słów, żeby to opisać.




Park zapomnianych pomników 16.08.2007

Wybrałyśmy się dzisiejszego dnia na Bulwar Ukraińskim, niedaleko hotelu „ Ukraina”. Właśnie bulwar. Jest to uliczka dla pieszych, dzieląca ulicę z ruchem drogowym. Bulwary zawsze mają specyficzny układ. Są oddzielone od ulicy niskim metalowym płotkiem. Po środku znajduje się deptak, a po obu stronach są ławeczki do siedzenia, za którymi rosną drzewa. Na początku, w połowie lub na końcu stoi pomnik kogoś, kto jest związany z tym miejscem. Daje poszłyśmy zobaczyć Park Kultury i Rozrywki, ale nie skusiłyśmy się na wejście do środka. Poszłyśmy zatem do innego parku, a mianowicie parku, gdzie znajdują się pomniki, które wcześniej były rozmieszczone na terenie miasta a teraz z różnych względów nie są.

Kreml 18.08.2007

Nie będę ukrywać, że poszłyśmy tam z dużą nadzieją na to, że zobaczymy Putina. Nie udało się ale to nic. Widziałyśmy za to wielu innych tajniaków w samochodach z przyciemnianymi szybami. Na Kreml też się ciężko dostać, bo jest bardzo dużo turystów no i swoje w kolejce trzeba wystać. Ale warto, ponieważ Krem to w końcu serce Moskwy;) my miałyśmy takiego farta, że akurat trafiłyśmy na defiladę. Bardzo miła niespodzianka.





Paulinka

wtorek, 10 lutego 2009

Krym 2008

Ubecki kajecik cz. I 1 września 2008
podróży czas zacząć. Ja, Małgorzata i Angelika vel Malina wyruszyłyśmy z naszej wspaniałej chatki na Grottgera 16/3c. poczłąpałyśmy się na PKP i zapewne przy pomocy Zeusa udało nam się wbić do pociągu, co więcej zająć miejsca siedzące. Spać się nie dało, gdyż dosiedli się do nas studenci z Politechniki Poznańskiej. Rano kulturalnie odbyłyśmy toaletę i skonsumowałyśmy pucha śniadanko.W Przemyślu tez poszło całkiem gładko, kupiłysmy bilety do Lwowa (20zł/1). Ukraiński pan kierowca wcisnął nas z bagażami na sam koniec autobusu wśród uwalniajacego się z licznych toreb fetoru jedzenia różnej maści ( od kiszonej kapusty po kurczaka z rożna). W try miga dojechaliśmy do przejścia granicznego w Medyce. Procedura rzecz jasna nakazywała zebrania naszych paszportów, które w zadziwiająco szybkim czasie zostały nam zwrócone. Na naszą trójkę dostałyśmy jedną deklarację celną. Teraz siedzimy w rozpadającym się autokarze, prażymy się na słońcu i czekamy co dalej nam Zeus ześle.
Paulinka

A ja z Maliną jemy ciasteczka złotokłose. A i mam widok na kiełbasę.
Goha

A mi się celnik Pan podoba:) Ale nie ten na nasz autobus plujący .
Malin

Spostrzerzenia na dziś.
  • wszystcy jak jeden mąż i jedna zona posiadają złote zęby
  • klima w autobusie buczy i udaje, że działa ( podkreślam==> udaje) + autobus się rozpada i sabotuje naszą wycieczkę, gorącem nas próbuje zmożyć!
  • kobiety ni z dupy ni z oka wpuchają jakieś paczki i torby pod nasze " kulaski"
  • póki co najbardziej marudzi Małgorzata
  • wszyscy mówią tylko po ukraińsku i ni chu chu nie można skminić o co im biega
Małe sprostowanie ( do całości, czyli Lwów/ Symferopol)
Kobiety śpią, więc Я- Malin mam okazję dopisać parę słów, ponieważ gdyż nie wszytsko zostało w powyższym opisie ujęte ( w kolejnym również). Otóż najgorzej póki co ma Paulinka, gdyż jako jedyna z naszej elitarnej grupy dostąpiła już zaszczytu przebywania na wschodniej ziemi. Jest zatem wysyłana przez nas prosto w paszczę lwa: np. każemy jej rozmawiać z cycatymi blondynkami, które nie wiedzą co to jest i gdzie się znajduje lotnisko.
pociąg znów stoi w jakiejś ciężkiej dupie, nie wiadomo w jakim celu. Panowie obok obalają wódeczkę i ogórasy, ale chyba ni myślą, żeby się ze mną podzielić .
Pokonaliśmy już Dniestr jak się zdaje- to ewidentnie nie jest Wisła ( prawda Gosiu? :) ). Pierwszy widok wart zapamiętania. Dworzec we Lwowie też wypas, ale nie będziemy się nim podniecać.
Malin




Ubecki kajecik cz. II 1-2 września

Po przejściu granicznym jechałyśmy jeszcze ponad godzinę do Lwowa, tzn. do ronda przed Lwowem, gdzie nasz autobus nas porzucił, zmierzając dalej do Iwano-Frankowska. Wysiadając miałysmy niezły ubaw z naszej, jak się szybko okazało, nędznej sytuacji. Problemem dla nas było samo przejscie przez rzekę płynących samochodów, gdzie nie było oczywiscie przejścia dla pieszych. Jednak większy problem stanowiło dostanie się do Lwowa ( juz nam było wszystko jedno czy dworzec czy lotnisko), a jeszcze gorzej dla nas bo nie miałysmy hrywien. tutaj wielkim sprytem popisała się Malina, która po długim czekaniuna przystojnego i wyglądającego z ryjca na życzliwego obslugiwacza stacji paliw, podeszłą do okienka i uzyskała informacje nam niezbędne do dalszej drogii. Jechałyśmy marszrutką nr 187 ( na ten srodek transportu należy machnąć ręką, aby się zatrzymał). Z wielkim kaleczeniem języka rosyjskiego sypnęłam kierowcy 7zł za przejazd na 3 osoby. Nie miałyśy pojęcia jak dojechać na dworzec. Dwa razy pytałam Ukraińca siedzącego "daleko jeszcze?" [Так]; "gdzie mamy wysiąść?" [В коньце] Super, duzo mi to mówiło, ale nasze wesołe usposobienie i bląd włosy Gosi przekonały pewnego młodzieńca, żeby udzielić nam pomocy. Powiedział gdzie mamy wysiąść i zaprowadził na dworzec. Tam już bez trudu znalazłyśmy pociąg do Symferopola, kantor i kasę biletową, gdzie kupiłysmy bilety. W tym miejscu pragnę obalić wszelkie pogłoski, co do niemożnosci kupienia bilety na ten sam dzień ( nam się udało 20 minut przed odjazdem) i co do ogromności dworca i braku oznaczeń. Otóż dworzec jest zajebisty, czysty i świetnie oznaczonym nie ma bata, żeby się zgubić. Tym sposobem trafiłyśmy do pociągu, w którym spędzimy ok 25 h, ale nas to nie przeraża, bo przy najmniej mamy gdzie spać.
Pasażerowie w pociągu dziwnie na nas patrzyli , ale musiałyśmy wygladać nieco nietypowo, z wielce zdezorientowanymi minami. jednak polubili nas wszystcy :P Pomogli nam rozłożyć łóżka. Malina nawet dostąpiła zaszczytu i została przykryta kocykiem, gdy ten się delikatnie zsunął. Także obalamy wszelkie mity co do ukraińskich pociagów, że brudno, że niemiło, niefajnie.
Paulinka

Spostrzerzenia na dzień dzisiejszy:
  • tutaj naprawdę wszyscy mają złote zęby
  • pociąg zatrzymuje się w samym centrum niczego i nikt nie wie po jaki ch**
  • w nocy, w tajemniczy sposób zniknęły wagony 1-3 (aaa!!!)
  • nie obowiązują przepisy ruchu drogowego ( przynajmniej w okolicy dworca)
  • nie ma przejść dla pieszych
  • Araby mają laptopy
  • W toalecie ( przynajmniej w jednej) jest truskawkowy odświeżacz powietrza oraz mydło
  • wszyscy mają wypasione telefony, a nasz pan koło 50-tki, to i nawet dzwonek Bennego Bennasi :)
  • panowie od kołderki i techno-dzwonków kupili nam lody!
  • pociąg się strasznie kolybie




Ubecki kajecik cz. III 2-3 wrześnień

Otóż dotarłyśmy do Symferopola w okolicach godziny 21.00. Należy wspomnieć, iż nasi towarzysze uraczyli nas wczęniej pysznym owocem, niewiadomego zresztą pochodzenia. Ukraińska gościnność nie jest zatem piękną legendą, to najlprawdziwsza prawda.
Więc dworzec, piękny, czysty, tętniący zyciem. McDonald.... :)
Miałyśmy już przed oczyma wizję nocy spędzonej w terenie lub też w rzeczonym Macu, atak pragnełyśmy łazienki. Szczęscie całe napatoczył się pan z korzystną ofertą. Z nikąd nadbiegło 4 Polaków, przyłączając się do nas ochoczo :)
Nockę spędziłyśmy więc w uroczej chatce, gdzieś poza cywilizacj, za to z łazienką. Próbowałyśmy lokalnych trunków procentowych, konwersując wesoło do godzin północnych z towarzyszami niedolii. Ja ( Mailin) znalazłam nawet męża. Zmierzając z bananen ba ryju w stronę dworca spotkałyśmy koleżanki wschodoznawcze ( z naszego wspólnego kierunku Stosunki międzynarodowe specjalność Wschodoznawstwo). Jesteśmy wszędzie i opanujemy świat ! :) Niah niah. Pożegnałyśmy się kulturalnie z ekipą Pomorsko-Warszaesko-różną i wio, pędzimy pociagiem do Bakczysaraju. Wrażenia niezłe, widoki niezwykłe.
Malin

Spostrzerzenia:
  • pojęcia "blisko" i "gorąca woda" są rzeczywiście względne
  • złotówki można wymienić tylko w banku
  • chwalcie i doceniajcie łazienki wasze
  • ze skrajności w skrajność. Samochodów ci tutaj dostatek. Dzielą się na grupy dwie: 1) merce, jaguary, audice itp 2) łady, graty, samochodopodobne twory
  • a skoro jestem przy motoryzacji: pełen samochodowy lans tj. przyciemniane szyby + oryginalne, wyszukane kołpaki ( a to wszystko w ładzie ;))
  • Ni chu chu Ukraińcy to lansery przez duże L. Oryginalny ciuch + złoty ząb+ niezła komóra= mega szpan
  • kwas chlebowy jest zajebisty i już
  • ładne panie tu mają
" Im bardziej słona woda tym się mniej utopisz "
złota myśl Gosi na dziś




Ubecki kajecik cz. IV 3 września

Wysziadłyśmy z pociagu Symferopol- Bakczysaraj za lanserskim Ukraińcem, który ubrał się jakby były przymrozki z minus 10, Gosię jego czarne przyodzienie bolało, kiedy za oknem słońce przypiekało. Posiedziałyśmy chwilkę na dworcu w celu przysłowiowej obczajki co i jak. Niestety pani w okienku rozwiała wszelkie nasze złudne nadzieje na dostanie się z Bakczysaraju do Ałuszty. Możemy wrócić elektriczką do Symferopola, albo co wymyśliłam ja, sprytna Paulina, pojechać do Jałty autobusem. Zaraz po wyjściu z dworca przyczaiła nas kobieta z kwartiry( 35 hrywien/ os + darmowy przejazd marszrutką). Kobieta bardzo miła, spory dom, ale prysznic i wychodek w ogrodzie, tez pieknym zresztą. Jak to mówią: dzieci hardcoru walczą do oporu. Poczęstowała nas pycha kompocikiem i śliweczkami. Poszłyśmy, ku zdziwieniu miejscowych, do Pałacu Chanów, Monastyru Uspieńskiego i na Czufut- Kale, z buta. Po drodze zabłądziłysmy ze 100 razy, drugie tyle musiałyśmy pytać o drogę, czym osobiście zajęła się Gosia wyuczonym pięknie zdaniem " Извините как дойти в Ханьский дворец". Początkowo szłyśmy dziarskim krokiem, zatrzymując się co po chwilę na robienie zdjęć ślicznym widoczkom. Później nasz krok już nie był dziarski, ale podjarka pozostała ciągle taka sama, a nawet rzec można, że na skalnym mieście wzrosła. Szczególnie Gosia okazywała ogromną ruchliwość. Generalnie duma nas rozpiera, że jestesmy tak zajebiste, że przyjechałyśmy w takie cudowne miejsce. Oprócz wrazeń estetycznych mamy też dużo zdjęć.
Paulinka


Spostrzerzenia:
  • panie в магазинах są niemiłe
  • w nocy jest ciemno jak w dupalu u murzyna, są latarnie ale nie świecą



Ubecki kajecik cz V 4 września PORANEK

Dzień dobry dzieci. Dzisiejszy poranek był cudowny acz chłodny. O godz. 6.30 budzik Paulinki chciał nas wygonić z łóżek. Nie udało mu się. Z kolei budzik Angeliki infromował nas co 10 min, ze czas wstać ( uparcie przez godzinę). Koło 8.00 wyspane i radosne ochoczo doprowadziłysmy się do porządku i przystąpiłysmy do czynności śniadaniowych. Następnie dopełniłyśmy toalety i spakowałyśmy się. Pożegnałysmy się z Babuszką, właściwie to Paulinka przeprosiła, że wczoraj z nimi nie pobiesiadowałyśmy, ale byłyśmy zmęczone. Doszłyśmy sobie z plecakami do dworca głównego. I ku naszemu wkur***** obciąg* nam spieprzył bo przyszłyśmy o 4 min za późno. Klops. Dziewczyny w składzie Paulinka i Malinka poszły po zakupy w postaci lodów i wody.
A ja w tym czasie pakowałam podpaski do butów. Teraz siedzimy sobie i zbijamy bąki w oczekiwaniu na obciąg. I przyjechał. Podróż umijali nam przechodni grajkowie. Jeden z nich, pan od gitary, prócz niej miał cały osprzęt pt. piecyk + mikrofon, drugi miał skrzypki. Tak pięknie panowie przygrywali i śpiewali, że serce me wielce się wzruszyło, a łoko tuż za nim uroniło łzę niejedną. Paulinki organy zrobiły to samo. I był też taki pan co miał na sobie 20 kg przecudacznych gadżetów i reklamował je z wielkim entuzjazmem wypisanym na twarzy ( takim samym jak wstaję o 4.00 rano do pracy). Dojechałyśmy.
Goha
*obciąg= pociąg




Ubecki kajecik cz. VI 4 września
Szybko, szybciutko odnalazłyśmy najbardziej zachodni akcent na Ukrainie, czyli McDonald's, gdzie udałyśmy się w celu konsumpcji i wydalania. Ale najlepsze dopiero miało nastąpić, podróż trolejbusem pomidorowym w kierunku Ałuszty. A w podróży tej działo się oj działo. Trolejbus psuł się cała drogę ze 3 razy( mnie osobiście na miejscu pana kierowcy by strzelało). W tymże samym środku transportu spotkałyśmy mnóstwo osobliwych postaci, m.in. nietypową parę gejów ( nietypową nie dlatego, ze byli gejami tylko dlatego, że jeden z nich, który przypadł mi do gustu, miał aparat na zębach, zupełnie tak jak nasza Paulinka, nieprawdaż?). Co jak co, ale widoki podczas podróży były co najmniej imponujące. Dojechałyśmy do pętli, nocleg u miłej rozgadanej pani nas znalazł. A teraz najlepsze- mamy ciepłą wodę joł. Wyprysznicowałyśmy się i pobiegłysmy nad morze. Eeee tam morze jak morze. Zartowałam. Morze jest zajebiste, cieplutka woda, piękny jej kolor, plaża nieco marna, ale coż z tego jak można się przespacerować deptakiem pełnym ludzi, muzyki, zapaszków i pamiątek. Po powrocie do domu poznałysmy naszych nowych kolegów, którzy też za odpowiednią sumę pieniędzy trafili pod skrzydła naszej kobietki. Jeszcze nie wiemy jak mają na imię, ale to nic, są nieco starzy i zajęci. Teraz siedzimy: Paulinka robi to, co lubi najbardziej- planuje (1000 pomysłów na sekundę, ale wszystkie wspaniałe :]), Malinka medytuje, a ja piszę. Idziemy zaraz spać. Dobranoc dzieci.
Goha

Ubecki kajecik cz. VII 5 września
ble, ble, ble... Otóż, dzisiejszego ranka szybka zupka z paczki i wio w miasto, Na ryneczku wszamałyśmy лаваш ( gruziński chlebek) i orzechy w soku z granata. Przeprawiłyśmy się do Jałty w trolejbusie, nażarłyśmy się w tamtejszej stołówce. Bez szału. Później Ałupka i medytacje miejskiego listonosza w Pałacu Woroncowa, którego zarządca ma poprzestawiane w dupie i dwie kasy sobie wymyślił. Znalazłyśmy wymarzony prom, wypłynęłysmy nim w około 2-godzinny rejs do Gurzuf.
Malin

Ubecki kajecic VIII 6 września
Ja, Paulinka, poranek miałam nieprzyjemny za sprawą wczorajszych suszonych kalmarów i piwa. Ze szczegółami opisywać nie będe, mogę powiedziec tylko, że strasznie było. Gosia naćpała mnie czymś na uspokojenie żołądka i dalej to już nic nie pamiętam.
Paulinka
Doszłysmy do wniosku, że przyczyną kryzysu zdrowotnego były kalmary suszone od kolegi Konrada i Jerzego. Otóż zebrawszy się w sobie wyruszyłysmy do Sudaku (ok 2.5h autobusem). Spotkałysmy grupę Polaków, buddystów z Poznania. W Sudaku odebrali nas ziomkowie z Ałuszty, zatargali do pensjonatu i okazało się, że... buddysci już tam byli! Sudak ogólnie uroczy, plaża kamieniasta- żwirek. Spaliłyśmy sobie tyłki na plaży-> czarne murzyny, a i woda czysta, ciepła i słona jak cholera. Gosia pływała niczym delfin, my z Paulinką natomiast robiłysmy dobre wrażenie:) Twierdzę zdobyłysmy, a i owszem, ale już podniety jak w Czufut- Kale nie było. Plaża uderzyła do głowy. Zasadniczo umknęło mi sporo kwestii z ostatnich dni, więc opiszę tylko to co w mojej małej główce zostało.
Otóż jedną z osób, która z pewnością zostanie na dłużej w naszej pamięci jest kolega straganiarz. Twierdzi, że imię jego- Cowboy Marlboro i uważał się za pożeracza sercniewieścich z daleka przybywających. Starał się nas wyrwać na owoc granata, który według niego był " żeńską radością", czy też dobrze trzymajacym się tamponem:) Wcisnął nam za to wino- samoróbę, co to bardziej sok winogronowy przypominało.
Warto wspomnieć również o kolegach za Ałuszty ( Konradzie i Jurku). K- przyrodnik, J- ornitolog z zamiłowania. Dwa dziwne typy, wg nas kryptozboczeńcy udający, że są na wyprawie naukowej. Mili, aczkolwiek podejrzani, dziecka bym z nimi nie zostawiła.
Państwo buddyści plus niepewny chrześcijanin... Na ich temat niewiele mam do powiedzenia, poza tym, że Aga i Szymon okazali sie parą bardzo sympatyczną i pomocną ( starali się znaleźć nam nocleg we Lwowie).

Teraz czas na niezapomniane przeżycia:)

Wybrałysmy się zatem na disco poznawszy dwóch chłopaków z Krakowa, bodajże. Kroki swe skierowaliśmy do Clubu Asia. Dziewczęta techno nie lubią, więc dlatego właśnie prosto do miejsca z tego typu muzyka sie udałyśmy;) Koledzy okazali się maksymalnie drętwymi miłośnikami Oaz. Zostali zatem przez Małgorzatę odprawieni do domu. Mnie i Paulinkę podniecał niezmiernie DJ Faja, postanowiłyśmy zatem czas jakiś podziwiać jego wdzięki ;) Czar prysł, gdy okazało się, że jest juz jakoby zajęty. Ech... Niech to, stwierdziłyśmy, że wyrwiemy coś/ kogoś innego. Nie trzeba było długo czekać. Szybko zaczęła się wokół nas kręcić grupka Rosjan. Oczywiście strasznie chcieli nas upić i wykorzystać, ale nie z nami te numery:) Jeden z nich okazał się totalnym kretynem, wyrywającym dziewczyny na samochód... kolegi. Posiadał jednak znajomych, którzy całkiem do rzeczy byli. Powoziłyśmy sie po Sudaku i okolicach Mazdą Trójką. Zostałyśmy odprowadzone oczywiście pod sam dom, co okazało się być złym pomysłem. Koledzy nasi próbowali w środku nocy wywabić nas z pensjonatu trąbieniem i różnego rodzaju hałasami, nie dałyśmy się złamać!
Malin