środa, 7 października 2009

Praktyki w Ambasadzie RP w Kijowie czerwiec' 09

Celem przewodnim naszego wyjazdu były i są praktyki w polskiej placówce dyplomatycznej w Kijowie, czas więc przejść do sedna.
Ambasada RP w Kijowie znajduje się na ul. Jarosławij Wał 12 st. metro " Zołoti Worota ". W piękny poniedziałkowy poranek wyruszyłyśmy ( ubrane oczywiście wg wszystkich kryteriów stroju ustalonych przez MSZ) w drogę, by rozpocząć praktyki. Przy wejściu powitał nas sympatyczny pan ochroniarz, który przekazał nas później w ręce radcy Jarosława Rybaka. Pan radca zaprowadził nas do naszego pokoju 9B, przeznaczonego dla stażystów działu prasowego, zapoznał ze sprzętem komputerowym ( Windows 98 i dyskietki ) oraz pozostałym wyposażeniem pomieszczenia. Po krótkim wtajemniczeniu otrzymałyśmy pierwsze teksty do tłumaczenia i zostałyśmy pozostawione pod ochronnymi skrzydłami Pani Walentyny. Rozsiadłyśmy się więc wygodnie na naszych fotelach ( od których, jak twierdzi Paulinka, można dostać hemoroidów) przed jednym, przypadającym na mnie kompie, gdyż u Paulinki popsuło się zapisywanie informacji na dyskietkach i przystąpiłyśmy do pracy.
Asia

















I tak nam mijały kolejne dni w pracy. Tłumaczyłyśmy teksty z rosyjskiego i ukraińskiego na polski przerabiając je na tzw. clarisy, czyli coś zdatnego do zaprezentowania szerszemu gronu odbiorców.
Na dzień dobry pani Walentyna przywitała nas słowami, że w tym miesiącu nie będzie zbyt wiele imprez. Tutaj jednak należy zaznaczyć, iz pomyliła się. Pierwszym przedsięwzięciem, w którym wzięłyśmy udział, jako organizatorki był " okrągły stół ". Naszym zadaniem było rejestrowanie przy wejściu do Ambasady zaproszonych gości i ewentualnie kierować ich do sali konferencyjnej. Wród gości pojawiła się śmietanka ukraińskiej prasy. Spotkanie otworzył Ambasador RP w Kijowie J. Kluczkowski. Najkrócej rzecz ujmując okrągły stół dotyczył stosunków polsko- ukraińskich, z dłużym naciskiem na krytykę ukraińskich władz. Po konferencji odbył się wyśmienity furszet. Pysznie było, zgodnie z polskim przysłowiem " postaw się, a zastaw się ".
Następnym zadanie postawionym przed nami było spotkanie Ministrów Spraw Zagranicznych Niemiec i Polski, Franka Walter Steinmeiera oraz Radosława Sikorskiego. Plan roboczej wizyty był bardzo napięty. Oprócz konferencji prasowej, w której przygotowaniu miałyśmy uczestniczyć, zaplanowano spotkanie z Prezydentem Ukrainy Wiktorem Juszczenką, Panią Premier Julią Tymoszenko, Przewodniczącym Parlamentu- Łytwynem oraz szefem opozycyjnej Partii Regionów- Janukowyczem. Do hotelu " Nationalnyj " przyjechaliśmy służbowym samochodem wraz z pania Walentyną i kierownikiem administracji placówki. Ponownie naszym zadaniem było rejestrowanie przybyłych dziennikarzy ukraińskich gazet i telewizji. Przed tym jednak należało przygotować salę konferencyjną. Niemiecka delegacja, z którą przyszło nam współpracować, ustawiła na stole flagi: niemiecką, unijną i ukraińską. Poczuliśmy się nieco pominięci więc rozmontowaliśmy ich flagi zamieniając ukraińską na polską. To samo zrobiliśmy z dużymi flagami, jednak juz przy pomocy pracownika niemieckiej placówki. Ponadto należało ustalić takie kwestie jak forma konferencji tj. czy ministrowie będą odpowiadać na pytania z sali i wówczas byłby potrzebny mikrofon przenośny, czy tylko będą prezentowane ich krótkie wypowiedzi. Następnym problemem była kwestia języków, w jakimi będą się posługiwać członkowie spotkania. Informacja ta była potrzebna do zaprogramowania elektronicznych tłumaczy. Największy jednka problem mielismy z ochroną, która chyba za bardzo wczuła sie w swoją rolę. Ale myślę, że po tych 3 godzinach przygotowań można stwierdzić, że się nawet zaprzyjaźniliśmy. Kolejną sporną kwestią był problem ustawienia kamer. Strona niemiecka zabukowała sobie miejsce po lewej stronie, które zaraz po centralnym, należącym do gospodarzy, tj. Ukraińców, było najlepsze. Nam przypadła w udziale strona prawa, którędy wchodziła delegacja. Z tego faktu była bardzo niezadowolona pani reporterka z Polsatu, którą miałyśmy zaszczyt oprowadzać po hotelu, skierować do bankomatu i bufetu oraz zamianić parę zdań o naszej praktyce, a także wymienić spostrzeżenia na temat Kijowa. Konferencja przesunęła sie o 45 minut. Po przybyciu delegacji, prześlizgnęłyśmy się przez ochronę i weszłyśmy do sali konferencyjnej. Siedziałyśmy na przeciwko Ministra Radosława Sikorskiego. Obok nas usiadł Ambasador RP. Po wszytskim pomogłyśmy zebrac pani Walentynie rzeczy z naszej ambasady i wyszłyśmy.
Podczas tego miesiąca w Kijowie miałyśmy okazję ponownie zobaczyć Mykołę Riabczuka. Tym razem było to spotkanie literackie połączone z promocja jego książki.



I tak nasze praktyki dobiegły końca. Podsumowując: było bardzo fajnie, miałysmy okazję wiele zobaczyć i poznać pracę placówki od kuchni. Ponadto atmosfera w ambasadzie była cudowna.
Paulinka

piątek, 7 sierpnia 2009

Krym i Kijów maj' 09, czyli zamiast gnić na zajęcia my się wczasujemy :D

Przygody czas zacząć...

Spotkałyśmy się wszystkie w trzy: ja, Gosia i Asia na dworcu głównym we... Wrocławiu, tym razem ruszamy nie z Poznania odziwo. Z tego oto miejsca wycieczka nasza została oficjalnie rozpoczęta. Mimo niewygody w polskim pociągu nasza, jakże już mocna ekipa, została wsparta dodatkowymi siłami. Dlatego też nasza podróż do Przemyśla, w dużej mierze, minęła nam w śmiechowej atmosferze. Jeden z przykładowych dowcipów to pytanie skierowane do mnie:
- Jaką masz grupę krwi?
- A sama już nie wiem, albo A albo B
ta krótka wymiana zdań wzbudziła napad dzikiego śmiechu, pomimo takiego suchara*. I tak żartom nie było końca. Nad ranem zdarzyła się rzecz straszna, która śmiechową zwać się nie może. Do naszego luksusowego przedziału wszedł jeden pijaczyna. Śpiąc, jak zwykle trupim snem, nawet czołg by mnie nie obudził, nie bardzo miałam jakiekolwiek pojęcie co się dzieje. Przebudziłam się zdziwiona czego ta Goha się tak drze. Okazał się nasz pijaczek normalnym zboczeńcem, dobierającym się do biednych, bezradnych dziewczyn. Ale było!

* suchar- suchy dowcip, mało śmieszny a jednak śmieją się wszyscy, bo taki głupie on jest

Przemyśl...

to nie jest dobre miejsce. Przede wszystkim przygnębia swoją szarością. Stanowczo spędziłyśmy w nim zbyt wiele czasu. Przyznam, że w tym miejscu napada mnie taka druzgocąca nostalgia i zniechęcenie. Tym razem też nie było inaczej. A do tego to miasto nie ma bankomatu WBK.

Granica...

Sama myśl o wyjeździe z tego fatalnego miejsca poprawiła nam troszkę humor. A busik do granicy za jedyne 2 zł i przesympatyczny kierowca wprawiło nas prawie w euforię. Teraz tylko, albo aż, wystarczyło przejść przez granicę. A z granicą, mili państwo, to bardzo różnie bywa. Nam ewidentnie tym razem się nie poszczęściło, aczkolwiek było nadzwyczaj miło. To było tak: poszła plota, że tego dnia ma przyjechać prezydent Juszczenko i Kaczyński na kontrolę granicy. Wszystkim odziwo dopisywały humorki i nawet okropna pani w okienku nie krzyczała aż tak dużo jak zwykle. Odbyłyśmy jeszcze sympatyczną rozmowę z panami celnikami, podczas czekania na podbicie karty migracyjnej.

Medyka- Lwów...

Jeszcze na granicy wychaczył nas taki koleś, który koniecznie chciał nam udzielić swojej pomocy, oczywiście za drobną zapłatą. Po długich namowach, nie widząc żadnej marszrutki, zgodziłyśmy się na jego propozycję. Zawiózł nas na elektriczkę do jakiejś pobliskiej wsi i chciał nam jeszcze załatwić kupno biletów w kasie aż do Symferopola. W samej elektriczce było duszno i śpiąco. Podróż się strasznie dłużyła, ale i tak było wygodniej niż w PKP. Pod koniec trasy przyszedł, przyznam szczerze długo oczekiwany przeze mnie grajek, bo nie ma elektriczki bez grajka i sprzedawcy różnych różniastych gadżetów. Asia wrzuciła mu do puszki troszkę kasy i ten przysiadł koło nas i zaczął przygrywać nam na swoim akordeonie. Po tym jak usłyszał od nas, że jesteśmy z Polski zagrał, znane każdemu Polakowi nuty, od hymnu państwowego po kolędy.


Lwów...

na dworcu sprawdziły się nasze najgorsze przypuszczenia. Bilety do Symferopola dostałyśmy dopiero na drugi dzień, ale zapewniam was, że to i tak dobrze, zawsze mogłyśmy czekać na nie dłużej. Taka obsuwa oznaczać może tylko jedno: spędzimy noc na dworcu i chcąc nie chcąc zwiedzimy Lwów. Po ostatnim wypadzie na Krym na dworcu mamy już obczajoną dobrą miejscówkę: na samej górze jest poczekalnia o wysokim komforcie, płatna oczywiście. W nocy pani przyszła, krzyku narobiła co nie miara. Ale wcześniej zanim położyłyśmy się na podłodze naszego nowego domu, jak to w żartach przywykłyśmy mówić, poszłyśmy pozwiedzać. Szłyśmy gdzieś przed siebie. Po drodze spotkałyśmy Iwana Franka, Tarasa Szewczenkę, ale pomnika Mickiewicza niestety nam się nie udało znaleźć. Za to zdołałyśmy przedrzeć się do środka Uniwersytetu im. I. Franki, pop Operę i na rynek, który gdzieś po drodze nam się zawieruszył. Jakby tego było mało narobiłyśmy sobie wstydu przed dwójką młodych milicjantów, pytając o ów rynek. Widziałyśmy też jak panie ze służb porządkowych miasta Lwowa brodzą sobie na bosko w kałuży. Co zrobić, jak lubią. My zdecydowanie wolałyśmy kupić sobie piwo i męczyć się z jego otwarciem, bo przecież zawsze chłopcy nas w tym wyręczają. Byłyśmy jednak dzielne i udało nam się namówić do współpracy klucz i murek. Wspólnymi siłami misja "piwo" powiodła się. Zastał nas silny i przewlekły deszcze, więc zrobiłyśmy sobie przystanek w Puzatej Hacie na barszczyk ukraiński. Mniam mniam, palce lizać
Paulinka


Ale przejdźmy do meritum :] Po porannej toalecie w dworcowym kibelku za 1 UAH udałyśmy się na pociąg. Z poprzednich podróży wiemy już, że plackarta jest naszym ulubionym ze wszystkich pociągów, w przeciwieństwie do polskiego teżewe. Nasze miejsca były rozlokowane nieco czerstwo, bo Asia była praktycznie w jednym końcu wagonu a my w drugim. Oczywiście wszystkie miałyśmy miejsca na górze, z boku korytarza. Towarzystwo było zdecydowanie spokojne. Jak już dostałyśmy pościele, to oporządziłyśmy się do spania i po niedługim czasie oddałyśmy się w objęcia Morfeusza. Spałyśmy, spałyśmy i wstałyśmy aż tu nagle miła niespodzianka, której sponsorem był pan Sławiński :] A mianowicie w tej dusznej plackarcie dane nam było rozkoszować się chłodnym napojem bogów, czytaj piwem "lwiwskie" i ( uznanym za najlepsze chipsy na świecie ) ljuksami. Zbrodnią było to, że nasi liczni sąsiedzi jedli dużo smakołyków, a konkretnie niezliczone ilości mięsa: kurczaczki, nie kurczaczki, kotleciki, roladki i to wszystko zagryzali ogóreczkami. Ale powróćmy do naszych nie kończących się przygód.
Goha


Gdy tak wesoło spędzałyśmy czas znaleźli nas ukraińscy poszukiwacze przygód, gdyż to właśnie my miałyśmy okazać się ich największą przygodą..., ale dzielnym chłopcom nie udało się nas wyprowadzić na drugi koniec pociągu do ich kupe**, gdyż sprytnie wymknęłyśmy się się wprost do moich sąsiadów, którzy równie miło spędzali czas. Pewien Ukrainiec (ok. 40-50 lat) z Zakarpacia gościnnie zaproponował mi 10 gramów, oczywiście nie śmiałam odmówić i tu niespodzianka, zalany trunek, którym zostałam poczęstowana okazał się 97% samogonem, który prawie wypalił przełyk:) Dziewczyny dzielnie pomogły mi go wykończyć, po czym poszłyśmy spać. Ale dziewczyny spotkała niespodzianka. Wytrwałym Ukraińcom z końca pociągu mało było przygód dlatego powrócili. Paulinka dostała nawet sztuczny kwiatek. Niestety nie na wiele się to zdało, gdyż chłopcy zostali odprawieni z kwitkiem.

**kupe- rodzaj wagonu z 4 miejsami sypialnymi zamykany na drzwi

Krym...

Nadszedł ranek i nasza podróż plackartom zakończyła się na dworcu w Symferopolu. Po pewnych poszukiwaniach i targach udało się nam znaleźć marszrutke do Sudaku i dumne rozsiadłyśmy się w 2- godzinnej podróży.
Gdy tylko nasza noga stanęła na sudackiej ziemi wychaczyła nas bardzo przedsiębiorcza babuszka i zabrała do swojego mieszkania za jedyne 30 UAH/ 24h. Po rozlokowaniu się w naszym nowym pokoiku i wzięciu jakże ożywczego (lodowatego) prysznica, wyruszyłyśmy w miasto, a dokładnie na Twierdzę Genueńską w Sudaku.
Asia

Po twierdzy hasałyśmy jak zające na łące. Obskoczyłyśmy każdy zakamarek, każdą górkę. Największy zachwyt dostarczył nam oczywiście widok na Nowy Świat. Po powrocie z twierdzy nie omieszkałyśmy wyjść na spotkanie z morzem, a że w gości nie ma co iść z pustymi rękoma to udałyśmy się na szaurme***. I tak zwiedziłyśmy całe sudackie wybrzeże. Znalazłyśmy przy okazji świetną skałkę, na którą postanowiłyśmy się wspiąć, jednak pokonała nas w połowie drogi. Stwierdziłyśmy, że jeszcze na nią wejdziemy, ale może jutro. Na wieczór zaopatrzyłyśmy się w wódeczkę, tak na walkę z obcą florą bakteryjną, żeby się odkazić.

***szaurma- coś w stylu kebaba w tortilli tylko troszkę gorzej działające na żołądek


Nazajutrz wstałyśmy z samego rana i ze względu na brzydką pogodę wyruszyłyśmy do Nowego Świata. Na marszrutke czekałyśmy ponad godzinę, jak nie więcej. Zdążyłyśmy w międzyczasie przekąsić pyszne czebirieki****. Jak tylko nasza taksa podjechała, wskoczyłyśmy do niej ucieszone jak dzieci, które dopiero co dostały prezenty. Chyba jeszcze nigdy nie cieszyłam się tak na widok marszrutki. Ogólnie droga do Nowego Świata jest boska. A ta przyjemność kosztuje nie mniej, nie więcej, a jedyne 2,50 UAH.
Jedyną atrakcją w NŚ jest świetny szlak wokół góry. Widoki nieziemskie. Tylko lepiej, żeby nie padało, a jak pada to polecamy wtedy zejść na plażę i schować się pod skarpami lub iść na sam szczyt i poszukać ławeczki z krzakiem. Mamy przetestowane obie opcje. W tym uroczym miasteczku posiliłyśmy się ciasteczkami i chipsami, następnie wróciłyśmy do Sudaku. Wieczorem skoczyłyśmy do sklepu po produkty pierwszej potrzeby- 2 wina.


Na następny dzień w planach miałyśmy się opalić, nawet zakupiłyśmy w tym celu krem do opalania. Najpierw obeszłyśmy nie zdobytą jeszcze górę, apotem wystawiłyśmy się na dosłownie 15 min na słońce. Przegnały nas czarne chmury z lewej i z prawej, które przyniosły ulewę i burzę.
Wieczorem wyjechałyśmy z Sudaku, aby następna noc spędzić na lotnisku w Symferopolu. O mały włos nie złapałybyśmy ostatniej marszrutki, ale przy pomocy życzliwych panów mundurowych, udało nam się. Lotnisko niezwykle osobliwe: zamykało się o godz. 22.45, panowie z ochrony wyłączyli nam światło, zamknęli toaletę, wszystkie sklepy, pozostał nam tylko niezawodny automat z kawą i metalowe ławki. Tam poznałyśmy dwie Ukrainki, które raczyły nas opowieściami ze swojej, pełnej przygód, wyprawy do Jałty. Raz po raz ktoś się do nas doczepiał, głównie panowie milicjanci, którzy poważnie podeszli do swojego zadania i chcieli się opiekować nie tylko lotniskiem ale i nami. Odprawa i lot odbyły się bardzo sprawnie i szybko, a samoloty to mają lepsze niż w Anglii:P

****czeburiek- pyszne takie placuszki smażone na gorącym oleju, podawane na ciepło, z mięsem, serem albo grzybami.

Kijów...

Do stolicy dostałyśmy się marszrutką. W akademiku, gdzie miałyśmy mieszkać, oczywiście był problem, ale wpuścili nas i tak zostałyśmy tam po dziś dzień. Chwilkę nam zajęło wyszykowanie się i szybko wyruszyłyśmy na miasto, aby pokazać Gosi wszystko co interesujące w Kijowie. Zaczęłyśmy od Majdanu. Gdy tak sobie siedziałyśmy na schodkach zadzwonił do Asi nasz drogi kolega Dima. Wieczór spędziłyśmy w Parku Szewczenki na drewnianej scenie z naszymi ukraińskim znajomymi, których poznałyśmy będąc tutaj na wymianie studenckiej. Towarzyszyły nam śpiewy, gra na gitarze i piwo rzecz jasna.

Drugiego dnia wstałyśmy z samego rana, żeby jak najwięcej zwiedzić. Poszłyśmy do Soboru Sofijskiego, na Plac Sofijski z pomnikiem Chmielnickiego, na Padół. Niestety nie udało nam się wejść do Muzeum Bułhakowa, ale za to zrobiłyśmy sobie zdjęcia przy jego pomniku w balowych sukniach stylizowanych na czasy w jakich on żył. Wieczorem ponownie spotkałyśmy się z ukraińskimi znajomymi. Dzisiaj siedzieliśmy w Parku Marińskim, na trawce. Oczywiście towarzyszyła nam gitara Paszy, jak na każdej imprezie. Tym razem nastała wielkopomna chwila i udało nam się posmakować Sex Pistols. Jest to pół na pół szmurdziak ( tanie wino) z piwem. Kolejna atrakcja i nowością dla nas była zabawa w metrze. Polega ona na tym, że siada się na ruchomych schodach w rządku, tak aby pierwsza osoba mogła przejechać okrakiem na głowami pozostałych. Przednia zabawa! Polecam!


Trzeciego dnia zwiedzania było mało, poszłyśmy tylko na Padół, po pamiątki. Spotkanie wieczorem tym razem odbyło się się również w międzynarodowym gronie, ale z przewaga polskiej strony, gdyż przyszły nasze znajome ze Wschodoznawstwa i z Filologii Rosyjskiej z Opola. Siedzieliśmy na fontannie w Parku Iwana Franki i jak co wieczór śpiewaliśmy sobie, nawet polskie piosenki. Cudem udało nam się zdążyć na ostatnie metro. Trochę pogubiłyśmy drogę i musiałyśmy się cofnąć do metra jeszcze raz. Polecamy również bieganie po ruchomych schodach w stanie niewielkiego upojenia alkoholowego.

Ostatniego dnia pobytu Gosi w Kijowie rano poszłyśmy na stacje metra Arsenalnaja, Parku Sławy, pomnika Wielkiego Głodu, Ławry Peczerskiej i Muzeum Matki Wojny Ojczyźnianej. Do spaceru dołączył się jeszcze Pasza i poszliśmy na wystawę prac Pinchucka. Wystawa nieco przesadzona, ale pomysłowa. Jakoś mnie zdechłe krowy i odcięte głowy innych zwierząt obrzydzają.

Rozstania nadszedł czas i odprowadziłyśmy Gosię na marszrutkę jadącą na lotnisko.
Paulinka

Gdy Gosia odjeżdżała w taksówce łezka się nam w oku zakręciła, lecz nasi liczni znajomi nie dali nam się długo smucić. Ale to, co działo się wieczorem to już inna, dłuższa i obfita w przygody historia...
Asia



czwartek, 6 sierpnia 2009

Biała Cerkiew' 08


Na tę wycieczkę wybrałyśmy się również podczas wymiany studenckiej w Kijowie. Tym razem nasze szeregi zasilili dwaj koledzy z Opola, których poznałyśmy na wymianie właśnie. Z samego rana, skoro świt ruszyliśmy na stację metra Wagzalnaja, aby kupić bilet na elektriczkę. Nie poszczęściło nam się, gdyż jechaliśmy z tłumem babuszek, nie wiem czy to jakiś targ czy co.



Na miejsce dotarliśmy gdzieś po dwóch godzinach drogi. Pierwsze co to poszliśmy coś zjeść do restauracji, która patrząc na realia kijowskie, była tania. Z tego co się dowiedzieliśmy Biała Cerkiew ma tylko jedną atrakcję turystyczną: duży, wręcz ogromny Park Aleksandrowskij. Ciekawostką jest to, ze założycielami parku i wszelkich zabytków w tej mieścinie byli Braniccy.




Paulinka
Charków' 08

Będąc na wymianie studenckiej w Kijowie postanowiłyśmy odwiedzić nasze koleżanki ze Wschodoznawstwa przebywające na wymianie na Uniwersytecie im. Karazina w Charkowie. W tym celu kupiłyśmy bilety. Oczywiście na plackartę i oczywiście na noc, ponieważ z Kijowa do Charkowa jedzie się jakieś 10 godzin. Plackarta jest taka cudowna m.in. dlatego, że w cenę wlicza się miejsce sypialne. Drugą rzeczą za jaką kochamy plackartę to to, że tam cały wagon tętni życiem. W przeciągu kilku godzin podróży można się nabawić wielu nowych znajomości. Stałym punktem programu jest jedzenie ( kurczaków najczęściej ) oraz picie( napojów wysokoprocentowych raczej ). Tym razem, mimo dużych chęci, zabawę odłożyłyśmy na drugi plan, ze względu na czekający na nas napięty harmonogram kolejnych paru dni.



Gdy dotarłyśmy na miejsce miałyśmy okazję pozachwycać się charkowskim dworcem kolejowym i już w tym miejscu da się zauważyć, że Charków jest najbardziej socjalistycznym miastem Ukrainy. Na marginesie: dworzec standardowo wschodni, czyli piękny, monumentalny i wspaniały, prawdziwa wizytówka miasta dla przyjezdnych.

Nasze koleżanki, po kilku minutach czekania, zjawiły się i następnie przejechałyśmy razem długą trasę tramwajem, który był tak stary, że spokojnie mógłby robić za eksponat w muzeum. To co udało nam się zaobserwować w trakcie tej przejażdżki to to, że Charków jest brzydszy niż Kijów i że tutaj bardziej widoczne są oznaki jesieni, taka polska złota jesień na Ukrainie. W tramwaju dostałam jeszcze telefon z Kijowa od naszych kolegów z uniwersytetu z zapytaniem czy będziemy na zajęciach, a my najnormalniej w świecie zrobiłyśmy sobie waksy (* wagary).

Ulokowałyśmy się u dziewczyn w akademiku. Tutaj należy przyznać się do popełnionego przestępstwa z naszej strony. Aby mieć nocleg posunęłyśmy się do haniebnego czynu, a mianowicie przekupstwa, czy też łapówkarstwa: dałyśmy pani " wahtiorszy" czekoladę i parę hrywien ( chyba z 10 ich było ). Tak to się tutaj niestety załatwia.





Później pojechałyśmy na uniwersytet, gościnnie na zajęcia z filozofii. Kolejną różnicą z Kijowem jest to, że tutaj, mimo obowiązku wykładania w języku ukraińskim, zajęcia odbywają się po rosyjsku.



Po wykładzie poznałyśmy paru ukraińskich kolegów dziewczyn. Jeden nawet postanowił nam towarzyszyć w naszym zwiedzaniu. Poszliśmy na sławny Plac Swobody, który oprócz pomnika Lenina słynie z tego, że jest drugim pod względem wielkości placem na świecie. Dalej przeszłyśmy przez park do równie znanego pomnika Tarasa Szewczenki, podobno najładniejszego na Ukrainie, ale jak dla mnie ten we Lwowie też jest niczego sobie.

Wieczorami musiałyśmy poplotkować z koleżankami, rzecz jasna najlepiej rozmawia się przy wódce;)





Kolejny dzień, z racji poprzedniego zakrapianego wieczoru, nie mógł być zbyt aktywny. O ile mnie pamięć nie myli poszłyśmy na spacer gdzie główną atrakcją był stadion, parczek z fontanną i jakaś bajeczna cerkiew. I to byłoby na tyle z charkowskiej podróży.

Paulinka

Spostrzeżenia z Charkowa:
  • tutaj mówi się w większości po rosyjsku
  • Charków zdaje się mieć kompleksy względem Kijowa, bardzo często wspomina się tutaj fakt, że Charków był stolicą Ukrainy ( Radzieckiej)
  • dostrzegam silne tendencje nacjonalistyczne
  • mają dziwne podejście do pomników Lenina, koleżanki były zapytane czy u nas też jest ich tak dużo?

wtorek, 4 sierpnia 2009

Kijów 2008, czyli jak dobrze być studentem na wymianie

Dołączamy My ( Asia, Kinga i Marta) do wprawionej już w podróżowaniu Paulinki. Spotkałyśmy się nie dworcu w Przemyślu, przekonane, że jeszcze dużo czasu do odjazdu, zostałyśmy zaskoczone przez celników i przeszłyśmy pierwszą kontrolę, wsiadłyśmy do naszego pociągu, po czym w Medyce znów nawiedzili nas celnicy, no i w drogę. Paulinka miała ciekawsze przeżycia, bo trafiła na przemytników, my natomiast zapomniałyśmy o cennej radzie kolegi Wojtka i nieopatrznie otworzyłyśmy okno, a ta słynna sentencja brzmi: "Nie otwieraj okna jeżeli nie wiesz czy się zamknie" ;). No cóż okazało się, że to się nie zamykało. Jednak spało się bardzo dobrze i o 10:30 przybyłyśmy na Kijowski dworzec. Tu czekała na nas już Natasza z transportem...My jako niby wielbłądy z naszymi mega wielkimi tobołami i to auto. Wydawało się to niemożliwe. A jednak! Jakoś się do niego zmieściłyśmy i pojechałyśmy w stronę naszego nowego lokum. Jechałyśmy i jechałyśmy i w końcu dojechałyśmy chyba na sam koniec Kijowa. Po wykonaniu kilku telefonów spotkałyśmy jedną z naszych nowych współlokatorek i dotachałyśmy się do mieszkania ( Liskiwska 32/217).
Tu zamieszczam stosowny opis mieszkania. Jest ono duże, można powiedzieć ładne, tylko trochę nieumeblowane, tzn. mamy w swoim pokoju 4 łóżka ( polowe, składają się same pod większym nierównomiernie rozłożonym ciężarem--> sprawdziłam) i to w zasadzie wszystko, no mamy jeszcze okna ( plastikowe wow!), drzwi ( zamykane na ścierkę) i żarówkę w suficie :) poza tym mamy kuchnię ( w niej stół, dwie ławki, kuchenkę, lodówkę, zlew i szafki), balkon, łazienkę ( w niej zlew i wannę), toaletę, korytarzyk i pokoje pozostałych dziewczyn.
Po długo wyczekiwanej styczności z ciepłą wodą nasze młode ciała były wreszcie pachnące, a nasze rzeczy jako tako porozkładane. Wyruszyłyśmy zatem na miasto, tzn. pojechałyśmy dorobić sobie klucze ( tak swoją drogą ciekawe ile osób ma klucze do tego mieszkania...)
Wsiadłyśmy w marszrutkę* nr 34 i po dość długiej jeździe dotarłyśmy do stacji metra Czernihiwskaja. Pana klucznika jednak nie znalazłyśmy, więc pojechałyśmy do centrum, do znanego wszytskim ( przynajmniej z nazwy) miejsca, czyli na Majdan Niezależności. Metro jest MEGA! Paulinka mówi, że prawie takie samo jak w Moskwie. W centrum jest ono bardzo głębokie i trzeba jechać w górę po ruchomych schodach, nawet kilka minut. Wszytsko ładnie pięknie, a klucznika jak nie było tak nie ma. Zasięgnęłyśmy więc informacji u miejscowych sprzedawców i pojechałyśmy na stację Niwki, tam odnalazłyśmy klucznika. Od tego momentu stałyśmy się dumnymi posiadaczkami dwóch par kluczy do kijowskiego lokum. Ze znalezieniem kafejki internetowej było już niestety gorzej i postanowiłyśmy to odłożyć na następny dzień. Pojechałyśmy więc z powrotem na nasz odległy koniec Kijowa, rozkminiłyśmy naszą najbliższą blokową okolicę i wróciłyśmy do mieszkania

I spostrzeżenie: 1 łazienka i 8 kobiet w mieszkaniu= wielka, niekończąca się kolejka
II spostrzeżenie: 1 stół i 8 kobiet w mieszkaniu: zawsze 4 będą musiały konsumować na ścierce udającej koc piknikowy, chyba, że są na tyle uprzejme i ustąpią sobie miejsca, gdy już się najedzą

Zatem po odczekaniu stosownego czasu, przed wejściem do łazienki i po opanowaniu kuchennego stołu, czyli ogólnie po dokonaniu kompleksowych przygotowań mogłyśmy wreszcie wyruszyć w miasto. Po 40 min jazdy marszrutką dotarłyśmy do metra, a stamtąd na Majdan z naszą kolejną misją, mianowicie odszukaniem fotografa. Dostrzegłyśmy scenę ( bo trudno było jej nie zauważyć), natomiast nigdzie nie widziałyśmy fotografa. Gdy tak byłyśmy pochłonięte poszukiwaniem w nasze oczy rzucił się napis INTERNET CAFE :). Po zanotowaniu w pamięci lokalizacji tego strategicznego obiektu poszłyśmy dalej szukać fotografa i oczywiście jako niezłomne Wschodoznawczynie zaraz go znalazłyśmy na Poczcie Głównej. Po zasięgnięciu przez Paulinkę informacji u z daleka niemile wyglądającej pani każda z nas znalazła się oko w oko z ( nie ma co tu dużo ukrywać) przystojnym fotografem i dała uwięzić swoją duszę na fotograficznej kliszy. Po tym czekało na nas poważniejsze przedsięwzięcie... kupno startera w ukraińskiej sieci life:). Oczywiście zakończone 100% sukcesem. Wychodząc z salonu firmowego life:) zostałyśmy solidnie skropione wrześniowym kijowskim deszczem. Schroniłyśmy się więc w kafejce internetowej i połączyłyśmy się ze światem, niektórym to łączenie szło szybciej, a niektórym wolniej. Po napisaniu kilku epopei i kilku całkiem krótkich wiadomości ruszyłyśmy dalej. Tutaj drobna uwaga: internet na poczcie nie jest raczej najtańszą kafejką w mieście. Mówiąc wprost trochę z nas zdarli. Ale nie aż tyle, żebyśmy nie mogły pójść na zakupy:) Wsiadłyśmy więc do metra i po wcale niekrótkiej podróży zaszczyciłyśmy market Billa swoją skromną obecnością. Nie jest to niestety nasza dobra polska ( nie ważne, że portugalska) Biedronka, ale na obecną chwilę spełnia oczekiwania.
Asia


* marszrutka- cudowny busik, który mimo wyznaczonych tras zawiezie cię gdzie chcesz, zapewnia ponadto niezapomniane wrażnia, najciekawsze jest to, że za przejazd podaje się pieniądze do kierowcy i co zadziwiające wraca reszta nawet jak jest się na końcu marszrutki

W poniedziałek przyszło nam stawić czoła niejakiej Annie Wadimownej tj. naszej lektorce języka rosyjskiego. Przyznać muszę, że spotkanie z nią zaowocowało w wiele pożytecznych rad dotyczących życia przeciętnego Polaczka w Kijowie:
1) higiena- myć ręce po każdym przyjściu do domu i przed jedzeniem
2) nie rozmawiać z mężczyznami, a o wszelkie rady prosić starsze kobiety tzw. babuszki
3) " сумка вот здесь "- torebkę trzymać bardzo blisko siebie tak aby nie narażać się na uliczne kradzieże
4) nie jeść na mieście produktów nieznanego pochodzenia, najlepiej chodzić na uniwersytecką stołówkę
5) przyjmować witaminę C, bo my Polaczki jesteśmy bardzo wrażliwi na ostry, ukraiński klimat
tego typu porad było od groma, na pierwszy rzut oka wydają się one głupie a może nawet śmieszne, ale stosując się do nich udało nam się wrócić do Polski, co więcej mamy się dobrze ;)
Kolejnym wyzwaniem studenta na wymianie w Kijowie jest rozszyfrowanie planu zajęć, który co rusz zmienia się. Dodatkowym utrudnieniem jest system dwutygodniowy, co oznacza, że w każdym tygodniu ma się inne zajęcia.
Ogólnie rzecz biorąc z wykładowcami nie było problemu, zdanie " jesteśmy z Polski" zawało wiele przywilejów, co nie zmienia faktu, że jak na studentki z wymiany byłyśmy bardzo porządne i systematyczne. Na zajęcia chodziłyśmy, a na filozofii pisałyśmy nawet wejściówki.
Kiedy tylko skończyły się dwutygodniowe ulewy, które zastały nas po przyjeździe, rozpoczęłyśmy wycieczki po mieście:


Majdan Niezależności

ten główny plac Kijowa nie jest aż taki duży jak można było go postrzegać po relacjach telewizyjnych z Pomarańczowej Rewolucji. Ale nie można powiedzieć, że nie robi wrażenia. Bezapelacyjnie jest to serce Kijowa, z którym zawsze ciężko było nam się rozstać. Miejsce, gdzie spotykaliśmy się i żegnaliśmy ze znajomymi. Lubiło się tak po prostu tam przysiąść, napić piwa i odpocząć.

Ulica Hreszczatyk

główna ulica Kijowa, jedna z najbardziej zakorkowanych w mieście, w dni robocze przez samochody, a w weekandy przez ludzi. W soboty i niedziele można swobodnie po niej spacerować, co sprawiało nam dużo radość. Taka mała rzecz a cieszy. Osobiście lubię bardzo tą atrakcję.



Sobór Sofijski

obecnie jest to tylko muzeum, ale serdecznie polecam się tam wybrać. Zwiedzanie nie zajmuje dużo czasu, ceny biletu też nie są kolosalne ( 2 UAH za wejście na teren parku, 8 UAH wejście do soboru ze zniżką studencką ISIC). W środku najbardziej podobają mi się płytki na podłodze :P

Plac Sofijski

odwiedzany przez nas przynajmniej dwa razy w tygodniu, gdyż tą drogą chodziłyśmy na zajęcia z rosyjskiego, zawsze nieomieszkałyśmy przywitać się z Bohdanem Chmielnickim, którego pomnik zdobi owy plac;)

Cerkiew Michaiłowska

znajduje się naprzeciwko Soboru Sofijskiego. Na placu przed nią stoi pomnik Olgi ( naszej ziomalki)



BudynekMinisterstwa Spraw Zagranicznych

bardzo nam się spodobał już od pierwszego wejrzenia



Padół

uliczka wybrukowana kostką wypełniona po brzegi straganami z pamiątkami. Jest to raj dla turystów. Można kupić np. koszulki z różnymi wydrukami ( Mc' Lenins, Che Buraszka), karty do gry z wizerunkami polityków, matrioszki, magnesy na lodówkę, biżuterię i wiele wiele innych skarbów.



Cerkiew Andrijewskaja

najlepsza na świecie, moja ulubiona:)


Muzeum Bułhakowa

w sezonie ciężko się tam dostać, gdyż organizowane są wycieczki, na które trzeba się zapisać wcześniej. Po sezonie problemu takiego nie ma. Dodatkowym atutem są zniżki dla studentów, które obowiązują również obcokrajowców. Muzeum to nic innego jak mieszkanie samego Bułhakowa. Pomieszczenia podzielono na dwa rodzaje: te realistyczne, w których pisarz mieszkał oraz te fantastyczne z książki " Biała Gwardia ". Odróżnić można je tym, że te drugie są całe biała wraz z meblami i przedmiotami znajdującymi się w nich. Wycieczkę zawsze oprowadza przewodnik, który w bardzo ciekawy sposób prezentuje każdy zakamarek domu. Jedną z wielu atrakcji jest przejście z jednego pokoju do drugiego przez szafę na ubrania oraz pokaz w lustrze. Miejsce świetne!


Brzeg Dniepru

Z Padołu można przejść Kontraktową, a następnie Pocztową Płoszczą i dojdzie się do Portu Rzecznego. Wycieczkę wzdłuż brzegu polecam serdecznie. Można tam zobaczyć cerkiew na wodzie pójść kawałek dalej, przejść ogromnym mostem i dojść do Wyspy Truhanow. Wyspa wprawia w niebywały zachwyt wieczorem, kiedy zachodzi słońce, widać wówczas podświetlone budynki Kijowa i kolorowy od świateł drugi brzeg rzeki.

Muzeum Czarnobyla

droga do niego również prowadzi z Padołu i także obowiązują tam zniżki dla studentów- obcokrajowców. Wszystkie zdjęcia i eksponaty wywierają na widzu tak duże wrażenie, że aż brak słów, żeby opisać uczucie po wyjściu z tego muzeum. Słowo psychodeliczne nie oddaje niczego, ale jest chyba najbardziej adekwatne jakie przychodzi mi teraz do głowy. Obowiązkowo trzeba tam pójść będąc w Kijowie.




Park Sławy, Pomnik Wielkiego Głodu, Ławra Peczerska oraz Muzeum Wojny Ojczyźnianej, czyli stacja metra Arsenalnaja

wycieczka ta jest długa, ale warta tego aby wszystkie te miejsca zobaczyć. W Parku Sławy główną atrakcję stanowi taras widokowy. Często można tam spotkać pary młode, które w ślubnych strojach fotografują się na tle Kijowa. Dalej znajduje się odsłonięty jesienią 2008 roku pomnik upamiętniający ofiary Wielkiego Głodu na Ukrainie. Pomnik nieco śmieszny bo w kształcie znicza z wychudzonymi ptakami w koło, moim zdaniem nie oddaje powagi sytuacji. Dopiero po dodaniu do niego kilku elementów: wejście do muzeum pod pomnikiem, pomnik dziewczynki z czerwonymi kokardkami na warkoczykach i bramą, całości nadaje nostalgiczny akcent i w pełni obrazuje wydarzenia tamtych lat. Następnie przechodzi się ulicą do Ławry Peczerskiej. Jest to duży obiekt klasztorny, który jak uważam warto zwiedzić raz. Zdecydowanie polecam osobom, które nigdy nie były w cerkwi. Można wejść do Soboru Uspieńskiego i wielu innych cerkiewek, na wieżę, napić się wody magicznej studzieńki, pójść do muzeum oraz zejść do grobowców. Ostatnim punktem wycieczki jest Muzeum Wojny Ojczyźnianej. Przywita nas tam wielki pomnik " kobiety z mieczem ". Jest to najbardziej sowieckie miejsce w Kijowie. Z głośników dochodzi podniosła muzyka. Na ścianach widnieją wizerunki narodu ukraińskiego. Po środku stoją dwa kolorowe czołgi rodem z hippisowskich czasów, na których wszyscy przyjezdni robią sobie zdjęcia. Są również tablice upamiętniające miasta bohaterskie. Przyznam, że swojego czasu było to moje ulubione miejsce w Kijowie.




Dom Prezydenta

niedaleko stacji metra Arsenalnaja znajduje się dom główy państwa, obok niego jest Dom z Chimerami. Niedaleko również znajduje się Park Marińskij i Wierchowana Rada. W tym miejscu pragnę się pochwalić, że w ukraińskim parlamencie miałyśmy okazję być. Weszłyśmy tam na wycieczkę i początek posiedzenia w dniu wyborów spikera.


Pirogowo

kompleks zaaranżowanych wiosek z różnych regionów Ukrainy np. Karpat, Zakarpacia, Bukowiny


Drużba Narodów


Złote Wrota i Pomnik Jarosława Mądrego






Opera i teatry

warto się chociaż raz wybrać na balet bądź jakąś sztukę chociażby dlatego, że bilety są tanie, aczkolwiek robią się coraz droższe. Polecam balet " Wesele Figara" i spektakl " Lolita " w Teatrze Dramy i Komedii.

Z innych wydarzeń kulturowych to udało nam się być na spotkaniu literackim gdzie prowadzącym był Mykoła Riabczuk, a gośćmi m.in Jurko Prochaśko, Marek Krajewski oraz Andrij Kurkow. Ponadto poszłyśmy na dwa filmy do kina " Kijev " podczas międzynarodowego festiwalu. Jeden z tych filmów był polski ( " Wino truskawkowe "). Miałyśmy również okazję być na koncercie odbywającym się na Majdanie w dniu upamiętniającym 66 rocznicę powstania UPA. Udział w tym koncercie brały znamienite kapele ukraińskie: Flit, Motorolla, Rollik's, Druha Rika.

Byłyśmy świadkami takich sytuacji jak postępujący kryzys ekonomiczny ( kurs dolara we wrześniu wynosił 3,7 UAH, a w grudniu wahał się powyżej 10), zmiana cen biletów na środki transportu: marszrutki z 1,5 UAH na 2 UAH, metro 0.50 UAH na 2 UAH, ceny biletów miesięcznych z 30 UAH na 130 UAH. Z tym był związany sławetny dzień kiedy weszły zmiany żetonów na metro. Ze względu na to, że nie dało się nigdzie kupić nowych żetonów dzień wcześniej w metrze rano było tylu ludzi i taki korek, że drogę korytarzem pokonałyśmy w 30 min a zwykle zajmowało nam to 5 min. Z podwyżką cen biletów wiąże się inne zajście, a mianowicie demonstracja w centrum Kijowa. Grupa ludzi zaczęła palić opony na znak protestu. Po czasie było widać uciekających punków, za nimi skinów i tabun policji na końcu. Na całej ulicy był taki dym, że doszło do stłuczki samochodowej. Policję dowożono autobusami. Ostatnią sytuacją, która może przeciętnego Polaka zdziwić był pochód komunistów z czerwonymi goździkami w dłoni ku czci rewolucji.

Paulinka

Spostrzeżenia co do... Kijowa:
  • cudownie piękne i zachwycające miasto, które się nigdy nie nudzi
  • tutaj nie można narzekać na nudę: jak pada i jest brzydka pogoda to zwiedza się muzea albo bary, a kiedy jest gorąco idzie się nad rzekę na plażę ( Gidropark lub Wyspa Truchanow)
  • jak to mówią Ukraińcy zapytani o to gdzie jest najbliższy śmietnik " śmietnik jest wszędzie, cały Kijów to jeden wielki śmietnik " rzeczywiście czystość nie jest mocną stroną Kijowa
  • dużo się tutaj dzieje, największą atrakcję stanowią cotygodniowe koncerty na majdanie oraz kręcenie teledysków na ulicy
  • można pić alkohol na ulicy o każdej porze dnia i nocy
  • nie byłabym sobą gdybym nie wspomniała o magii tego miejsca, jest to miasto, które woła do siebie, jak się tu przyjedzie raz to chce się wracać i wracać

Spostrzeżenia co do... Ukraińców:
  • niezłe ciacha, i te oczy mają coś w tym spojrzeniu co zniewala :P
  • są otwarci i przyjaźnie nastawieni, niezwykle pomocni i życzliwi
  • bywają i chamscy i grubiańscy
  • zabawowi, muzykę i taniec mają we krwi

sobota, 21 marca 2009

Redditch 2008, czyli W Anglii u królowej

Dziewczyny z Gottgera za wielką wodą

" Przygoda, przygoda każdej chwili szkoda"

Tym oto wersem piosenki zaczęłyśmy kolejną podróż naszego życia. Przygotowane do wyjazdu byłyśmy jak nigdy.Plan był prosty: jedziemy, zarabiamy dużo pieniędzy i wracamy szczęśliwe do domu. W teorii zawsze to tak pięknie wygląda.




Przyznać trzeba, że wyjazd dość spontaniczny. Koniec sesji. Wakacje. Trzeba było coś ze sobą zrobić. Tydzień przed wylotem kupiłyśmy bilety na samolot. W dniu rozpoczynającym naszą wielką przygodę omal nie spóźniłyśmy się na odprawę. Ale my, należy przyznać, że w życiu jak w życiu, ale w podróży szczęście mamy. Sam lot był boski. Kanapeczki w samolocie cudne. Jednak przed samym wejściem na pokład emocje były i to spore rzekłabym. Dzień wcześniej poszłyśmy na kebaba, bo kto wie, mógł być naszym ostatnim.




I stało się, wylądowałyśmy w Anglii. W London- Gatwick. Na lotnisku nikt nas nie przywitał z kartką w ręce z wypisanymi naszymi imionami, jak to często można oglądać w amerykańskich filmach. Przy odbieraniu bagażu zapamiętałyśmy jeszcze z lotniska na poznańskiej Ławicy dwóch chłopaków. A nóż, widelec i łyżeczka będą jechać w naszą stronę. Z chłopakami to zawsze raźniej. Jechaliśmy razem autobusem do Birmingham, gdzie my jako dzieci harckoru, które walczą do oporu, spędziłyśmy noc na bardzo zimnych, bo metalowych, ławkach. Oczywiście w razie kontroli ochrony dworcowej i pytań co my tu robimy całą noc, miałyśmy ustaloną co chwilę to nową wersję autobusową, że niby ciągle na coś czekamy. I tak wybierałyśmy się już do Luton, Manchesteru czy Leeds. Na całe szczęście ni było potrzeby robienia kogoś w balona, bo nikt się do nas nie doczepił. Nad ranem, kiedy uznałyśmy, że już nadszedł czas dalszej drogi, wyszłyśmy na przeciw następnej przygodzie. Zatem ruszyłyśmy na dworzec kolejowy. Stamtąd dotarłyśmy do Redditch.




W tej zapyziałej i acz uroczej mieścinie spędziłyśmy resztę naszego pobytu. W pierwsze dzień, kiedy tylko tam trafiłyśmy większość czasu zmarnowałyśmy na siedzeniu w tamtejszym centrum handlowym. Byłyśmy troszkę zmęczone naszą obecną sytuacją, typowo angielską tj. deszczową pogodą i perspektywą spędzenia drugiej nocy bez dachu nad głową. Ale to jeszcze nie był krytyczny moment, kiedy to miałyśmy usiąść na walizkach i zacząć płakać. Przeszłyśmy się po wszystkich możliwych biurach wynajmujących mieszkania. Naszą ostatecznością był sklep polski, do którego zaprowadził na Turek ( Gosia jest blondynką, wiec wiadomo skąd taka uprzejmość z jego strony). W polskich delikatesach poznałyśmy przesympatyczną panią ekspedientkę. Niestety mieszkać gdzie dalej nie miałyśmy, do czasu aż nie poznałyśmy naszych "wybawców" jak raczyłyśmy ich później nazywać. Gdy miałyśmy już wychodzić ze sklepu, weszła do niego młoda para Polaków. Po przedstawieniu naszej niedoli przygarnęli nas do siebie. Początkowo tylko na jedną noc, ale koniec końców zostałyśmy u nich na stałe.




Pierwszy punk misji wykonany, teraz pozostaje nam tylko znaleźć pracę i zarobić dużo pieniędzy. Tylko albo aż. Sprawa ze znalezieniem pracy nie była taka prosta jak się wydawało. Wszędzie w koło mówiło się o tym, że już coraz więcej osób nie ma pracy, więc nasze plany zarobienia dużych pieniędzy umarły śmiercią tragiczną. Teraz chciałyśmy zarobić tyle, żeby na Krym starczyło. Zarejestrowałyśmy się we wszystkich agencjach pracy. Chodziłyśmy do nich codziennie, wpisując się tylko na głupie listy kontaktowe. Aż tu po jakimś tygodniu praca znalazła nas praktycznie sama, na ulicy. Jak co dzień przechadzałyśmy się od jednego biura do drugiego. Mijając dyrektora jednej agencji, do której ciężko było się dostać przez ciężką babę obsługującą przycisk do domofonu, Gosia uśmiechnęła się do niego. Nie dalej jak godzinę później dostałyśmy propozycję pracy. Była ona co prawda mało męcząca, ale za stawkę niższą niż krajowa, gdyż Anglicy wycwanili się już na tyle, że wprowadzili sobie durne przepisy, żeby jak najwięcej zdzierać z biednych obcokrajowców, którzy będą pracować na każdych warunkach. Oczywiście ciągle starałyśmy się znaleźć nową pracę, albo chociaż coś na weekandy. Ostatecznie nam się nie udało. Kasy jak lodu nie było, ale mamy dużo dużo wspomnień. Poznałyśmy dużo fajnych ludzi, z naszymi współlokatorami chodziłyśmy na imprezy i jeździliśmy na carbud, czyli jedyna fajna rzecz wymyślona przez tamtejszy naród- wielki plac z ustawionymi samochodami wypchanymi starymi, używanymi rupieciami do sprzedaży za grosze. tak właśnie shanciłyśmy super ekstra wypasioną prostownicę do włosów z czarnymi płytkami za jedynego funta.







Anglik napotkany na naszej drodze to:
  • leniwiec jak ich mało
  • szastacz pieniędzmi na prawo i lewo, bo ma ich za dużo
  • niechluj i brudas
  • płeć żeńska jest w ciąży, albo ma już potomka mimo niekiedy bardzo młodego wieku
  • sam nie zna dobrze angielskiego i używa może ze trzech czasów gramatycznych
  • typ imprezowicza, a tak zwane dzygi-dzygi* to nich wszędzie i z każdym
  • mają super słodycze, tanie ciuchy i ogromne przeceny, więc jak shopping to tylko na wyspach

Paulinka


* dzygi- dzygi to odpowiednik polskiego bara- bara, stosowany przez Anglików nagminnie

piątek, 13 lutego 2009

Moskwa'07

Co ja tutaj robie?

Jestem na Międzynarodowym Letnim Kursie Językiem Rosyjskiego w Moskwie. Spokojnie to tylko brzmi tak poważnie. W rzeczywistości Państwowy Insytut Języka Rosyjskiego im Puszkina nie wymaga od studenta obecności na zajęciach, a dyplom ukończenia kursu wystawią. Ja mimo wszystko na zajęcia skrupulatnie uczęszczałam. I nie dlatego, że prowadził je bosko uroczy lektor imieniem Matwiej, a po to, że już płace to wymagam i nauczyć się czegoś chcę. Zajęcia zresztą były bardzo interesujące. W gwoli ścisłości odbywały się one trzy razy w tygodniu, od poniedziałku do piątku z wyjątkiem środy kiedy to insytut organizował dla nas wycieczki. Także czas na zwiedzanie Moskwy był w sobotę, niedzielę oraz popołudniami po zajęciach. A, że Mokwa mała w swoich rozmiarach nie jest to często nasze wyprawy do centrum kończyły dość szybko, czego wynikiem była prosta ludzka słabość- zmęczenie. Coby się troszkę usprawiedliwić, mięczekiem nie jestem, to droga taka długa była. Do najbliższej stacji metra miałyśmy 20 min na piechotę i to na przełaj w krzaczory, czyli przez blokowisko.



Pociąg 29.07.2007

Pociąg relacji Warszawa Centralnaà Moskwa odjedzie z peronu… i odjechał, a my już jesteśmy w trasie. Będziemy jechać przez Białoruś. Ale zanim gdziekolwiek dojedziemy musimy przejść przez ruskiego cerbera . Mam na myśli panie konduktorki rosyjskiej narodowości. Pomyślcie jaki to był szok słysząc po raz pierwszy język rosyjski, wydobywający się z innych narządów głosowych niż mojej lektorki. Jak zapisałam w magicznym kajeciku z podróży „ … przywitały nas prawdziwe, z krwi i kości Rosjanki , pierwsze BOOM … mówią do ciebie tylko po rosyjsku, polskiego ni w ząb”. Heh no musiałam być przejęta , przeżywam jak mrówka okres i to „BOOM ” heh, sama z siebie się śmieję, ale przecież to był początek mojej wielkiej przygody ze Wschodem. Panie okazały się bardzo w porząsiu. Jeszcze większych wrażeń dostarczyło nam przejście graniczne, najpierw w Terespolu z kontrola paszportową, a później w Brześciu, gdzie odbył się słynny rytuał podnoszenia pociągu na 2 metry do góry i zmiana podwozia, aby dostosować je do innej szerokości torów na wschodniej ziemi. No powiem, że fajnie było, nawet udało mi się zrobić unikatowe zdjęcie, kiedy nasze koła odjeżdżają. Generalnie robić tego, drogie dzieci, nie wolno, ponieważ jak tylko groźni panowie z obsługi zobaczą flesze aparatów, to w najlepszym wypadku pogrożą palcem, a nie chcę wiedzieć, co zrobią w najgorszym. Kolejną atrakcją pociągową jest to, że tzw. Babuszki wskakują na postojach do pociągów i pragną cię, za drobną opłatą, obdarować najróżniejszymi rzeczami mającymi przydać się w podróży, od jedzenia zaczynając na alkoholu kończąc. Ahh przedsiębiorczy ci ludzie.




Перекросток


To było nasze życie, nasze utrzymanie i przetrwanie. No może troszkę przesadziłam, to tylko sklep, w którym robiłyśmy zakupy pierwszej ( i drugiej, trzeciej, itd.) potrzeby. Dla obcokrajowca słabo znającego język tubylców, zbawieniem jest sklep samoobsługowy. Działa to bardzo prosto. Wchodzisz. Oglądasz produkt, sprawdzasz cenę . Podoba się – bierzesz, nie podoba się- odkładasz. Nikt cię nie pogania. Podchodzisz do kasy. Nie musisz nawet nic mówić, bo Rosjanie ichniejsze спасибо ( dziękuję) nie używają zbyt często, tłumacząc, że jak już to magiczne słowo wypowiadają to z głębi serca, a po co nieznanej ekspedientce okazywać tyle uczuć. Zatem przy kasie cudzoziemiec nie musi chwalić się swoim obcym akcentem, podaje pieniądze, zabiera resztę, paragon i zakupy. Jak chce to pożegna się i pójdzie. Tyle kontaktu.

Druga rzecz związana z tym sklepem i z całą Moskwą ,jak mniemam, to znaczna liczba imigrantów, najczęściej pochodzących z Kaukazu. Ci, moim skromnym zdaniem, mają najgorzej, ponieważ idzie poznać od razu, że nie jest Rosjaninem. No bo jak do Moskwy wpada Polak, albo inna słowiańska piękność, to dopóki się nie odezwie, nikt nie podejrzewa, że obcy. I dlatego mają najgorzej, ze wszechobecna milicja , czatująca na potencjalne ofiary korupcji, takich właśnie wyłapuje z ulicy i legitymuje. A jak nie masz paszportu, karty migracyjnej albo miejsca zameldowania, to wierzcie mi nie jest dobrze oj nie jest. Oprócz tego, że są często obiektem pracy milicji to jeszcze zajmują najniższy szczebel drabiny społecznej . Wykonują niefajną pracę, za niewielkie pieniądze , której nie podjąłby się żaden Rusek. Ludzie odnoszą się do nich z pogardą. Dla porównania tak jak my do Cyganów, z tą różnicą, że oni pracują uczciwie.


Plac Czerwony

Było to miejsce odwiedzane przez nas wiele razy. Kiedy padało i kiedy świeciło słońce. Z czasem nawet miałyśmy już wyrobiony skrót.O tym, że robi wrażenie to chyba nie trzeba mówić. Wciąż obecną historię odczuwa się nie tylko dzięki temu, że jest tam Muzeum Historyczne, zabytkowe mury i wieże Kremla, Mauzoleum Lenina czy Chram. Myślę, że to kostka brukowa jest przesiąknęta historia tego placu. W powietrzu czuje się krew z upadających głów, odciętych gilotyną pracującą z rozkazu Katarzyny II . Każdy przemarsz defilady. Każdy krok przodownika pracy. Cały duch Mateczki Rosji zgromadził się w tym jednym punkcie.





коломеньское 1.08.2007

Nasz wspaniały instytut zorganizował nam wypad za miasto. Pojechaliśmy do kompleksu posiadłości carewiczów. Generalnie jest to ogromny park, z kilkoma cerkwiami, z soborem oraz częścią mieszkalną. Powiem tyle, że wypas tam mieli. A miejsce to jest świetne. Jest znakomity strategicznie punkt. Oddalony od Moskwy, ale z widokiem tarasowym na centrum miasta i na Kreml. Także jak car czuł się zagrożony, że ktoś będzie chciał zrobić mu coś niedobrego, to sobie jechał i się chował właśnie tam, albo jak mu się nie chciało pracować na Kremlu to też sobie tam jechał, co by sobie poodpoczywać. I tak wszystko widział z tarasu wiec to przecież prawie jakby był w mieście ;)




Metro 5.08.2007


Ten cud techniki jest ekstra. Metro moskiewskie ma 10 ( już może 11) linii. Jedna linia „ okrężna ” łączy wszystkie linie. Słynie głównie ze swoich wspaniałych stacji. Rzeczywiście architektonicznie są piękne. Oprócz tego jest ono rozbudowane na całe długości i szerokości miasta, dlatego jest głównym środkiem transportu. Jeździ w godzinach szczytu co minutę. Jest bardzo szybkie. Nawet do tego stopnia, że jak ma zamiar odjechać ze stacji to sobie po prostu zatrzaskuje drzwi i odjeżdża. Ale martwić się nie ma co, za chwilkę przyjedzie następne, uważać tylko trzeba żeby połowa ciebie nie została w wagonie. No i tłum. Obłęd istny. Ludzi bardzo dużo, wszyscy się spieszą niemiłosiernie jakby wciąż żywność była w sklepach na kartki i chcieliby się szybko ustawić w kolejkę. Dlatego na schodach elektrycznych można spotkać się z pewnego rodzaju wyprzedzaniem jak podczas wyścigu Formuły 1. Najczęściej, jeżeli nie ma akurat zbyt dużej liczby ludzi, to wszyscy stają po jednej stronie schodów, tak aby zostawić druga stronę wolna, udostępniając tym samym swobodny sprint tym, którzy tego sobie życzą.

Któregoś dnia zrobiłyśmy sobie edukacyjną wycieczkę po wszystkich stacjach okrężnej linii, wysiadając na każdej stacji. Proszę się nie śmiać, chciałyśmy sobie pozwiedzać metro, no bo bardzo ładne jest;) zresztą nie tylko my na taki genialny pomysł wpadłyśmy. Naszymi śladami podążała wycieczka starych Hiszpanów





Piotr I Wielki 10.08.2007

Po zajęciach poszłyśmy sobie na przechadzkę. Nie chciałyśmy się zbytnio zmęczyć dlatego miałyśmy jeden cel, taki maleńki, a mianowicie pomnik Piotra I. w tym celu udałyśmy się nad rzekę Moskwę. Pomnik no fajny fajny tylko, że akurat z ten perspektywy widziałyśmy go od przysłowiowego tylca. Hmmm no trudno fajnie, że w ogóle coś zobaczyłyśmy bo pomnik godny jest zobaczenie. Taki monumentalny, wrażenie robi. Rzeka Moskwa w tym fragmencie też ekstra. Idąc sobie tak idąc wzdłuż brzegi napotkałyśmy niejaką Alonkę. Była to mała dziewczynka. Z dużymi czarnymi oczkami, jak węgiel. Usteczka miała czerwone, a rumiane policzki dodawały jej jeszcze więcej uroku. Brązowe, proste włosy wychodziły jej w nieładzie z chusty przewiązanej przez głowę. Od razu zwróciłyśmy uwagę na rodzaj chusty, była jakby zaprzeszła, rodem z innej epoki. Przypominała mi te chusty, które nosiły nasze babki, ale te z Kresów, zza Buga . Dziewczynka zaprowadziła nas tam skąd pochodzi. I tak doszłyśmy do fabryki czekolady, która Alonką się zowie.




Kolejka do Lenina jak za mięsem w PRL-u 11.08 2007


Wiadomo, że Lenin jaki był taki był ale byle kim to on nie jest. Dlatego pełne poświęcenie się należy. Wstałyśmy wcześnie rano, oj wcześnie. Godzinę przed otwarciem bramek do kolejki, już się w niej usadowiłyśmy. Było zimno, było głodno, było śpiąco, ale w końcu znalazłyśmy się za kolejką, już tylko metry dzieliły nas od niego. Wchodzimy a tam ciemno jak wiadomo gdzie . Oprócz egipskich ciemności przywitali nas panowie w mundurach z kałaszami. Można sobie wyobrazić, że do milusich to oni się nie wliczali. Za to byli nad wyraz poważni. Troszkę im się nie dziwie, ale ze oni tak sługo wytrzymują, to ja nie wiem jak. No ale dobra idę sobie idę, chociaż nic nie widzę i tylko czekam aż się potknę o coś . Weszłam. Patrzę, idąc cały czas oczywiście, bo ci panowie mający nas na muszce, ponaglają nas jakby chcieli nas zagonić do pociągu relacji Mauzoleum Lenina à Kamczatka. Co zobaczyłam. Ano, wyglądał jak Lenin, no jak w mordę strzelił to on, ale dlaczego on pękał. Zawiało mi jakąś propagandową ściemą, w kajeciku z podróży zanotowała moje obawy co do jego nierealności. Sama nie wiem, prawdziwego czy nie, wodza widziałam? Widziałam!

Przy okazji jak już jesteśmy tak blisko historii to poszłyśmy do Muzeum Historycznego. Jak to muzeum jest duże, znajdują się w nim eksponaty, liczne, nie zawsze interesujące. Do miłośników wszelkich kilkunastogodzinnych przechadzek po muzeach wszelkiej maści, to ja nie jestem, ale na tyle na ile mnie pamięć nie zawodzi, to to muzeum jest świetne. Szczególnie sala z historią radziecką.




Cmentarz przy Monastyrze Nowodziewiczym 12.08.2007

Już drugi raz próbujemy się tam dostać. A wejść musimy. Monastyr jak monastyr sobie myślę, jadąc metrem. Zapewne fajny. Podobał mi się z tego względu, ze było to moje pierwsze spotkanie z budowlą prawosławną. Po raz pierwszy weszłam do cerkwi. Oczywiście przestrzegając wszystkich rygorystycznych zasad. Jako, że szanuję tradycję to założyłam długą spódnicę, bluzkę z zakrytymi ramionami i chustę na głowę. Tak tradycyjnie powinno się wchodzić do każdej cerkwi. Z żalem muszę stwierdzić, ze nie wszyscy tego przestrzegają i bycie turystą tutaj nie powinno być motywem do wyjątku.

Następnym punktem dzisiejszej wycieczki jest znany na całym świecie Uniwersytet w Moskwie ( МГУ) przypomina mi troszkę amerykańskie szkoły pełne zieleni, ale generalnie jest boski. I to nic, że jest wierną kopia naszego Pałacu Kultury w Warszawie :P

Naprzeciwko uniwersytetu jest tzw. Worobliowe wzgórze, z widokiem na Łużniki, czyli stadion olimpijki, gdzie znajduje się siedziba mojego ulubionego klubu Spartaka Moskwy. I ja tam byłam!






Парк победы ( Park zwycięstwa) 13.08.2007

Przyznam się bez bicie, że jest to jedno z moich ulubionych miejsc, jak nie ulubione, w Moskwie. Lubię je za dnia, a nocą jeszcze bardziej. Jest olbrzymi. Po prostu wielki i śliczny. Nocą fontanny podświetlane są na czerwono, co daje jedyny w swoim rodzaju efekt, płynącej bez przerwy, krwi . Aż brak mi słów, żeby to opisać.




Park zapomnianych pomników 16.08.2007

Wybrałyśmy się dzisiejszego dnia na Bulwar Ukraińskim, niedaleko hotelu „ Ukraina”. Właśnie bulwar. Jest to uliczka dla pieszych, dzieląca ulicę z ruchem drogowym. Bulwary zawsze mają specyficzny układ. Są oddzielone od ulicy niskim metalowym płotkiem. Po środku znajduje się deptak, a po obu stronach są ławeczki do siedzenia, za którymi rosną drzewa. Na początku, w połowie lub na końcu stoi pomnik kogoś, kto jest związany z tym miejscem. Daje poszłyśmy zobaczyć Park Kultury i Rozrywki, ale nie skusiłyśmy się na wejście do środka. Poszłyśmy zatem do innego parku, a mianowicie parku, gdzie znajdują się pomniki, które wcześniej były rozmieszczone na terenie miasta a teraz z różnych względów nie są.

Kreml 18.08.2007

Nie będę ukrywać, że poszłyśmy tam z dużą nadzieją na to, że zobaczymy Putina. Nie udało się ale to nic. Widziałyśmy za to wielu innych tajniaków w samochodach z przyciemnianymi szybami. Na Kreml też się ciężko dostać, bo jest bardzo dużo turystów no i swoje w kolejce trzeba wystać. Ale warto, ponieważ Krem to w końcu serce Moskwy;) my miałyśmy takiego farta, że akurat trafiłyśmy na defiladę. Bardzo miła niespodzianka.





Paulinka